- Jest jednak możliwe, abyśmy działali wspólnie, choć z różnych pobudek. Chciałbym ci zadać dwa proste pytania.
Abraham czekał.
- Czy uważasz, że tym, którzy skorzystali na naszym cierpieniu, należy pozwolić zachować te korzyści, aby dalej się nimi cieszyli?
- Nie, to nie jest sprawiedliwe.
- I ja tak sądzę. Czy uważasz, że należy pozwolić, aby dzieci powtórzyły grzechy ojców?
- Nie, zło nie może się krzewić. Chwasty trzeba niszczyć, zanim się rozplenia.
- W tym wypadku - oni już się rozmnożyli. Nasz naród znów jest zagrożony. Musimy działać, nie rozumiesz tego? Nie ma znaczenia, że niektórymi z nas powoduje chęć zemsty. Liczy się tylko cel, a cel jest słuszny.
W sali zapadła cisza.
- Czy wszyscy się zgadzają? - zapytał Joseph. Pokiwali głowami. Abraham z ociąganiem.
- Więc zjedzmy razem posiłek - powiedział Ephraim. - Niech to będzie symbol naszej wspólnej decyzji i początku zbyt długo odkładanego końca.
II.
Miasto Meksyk. Aaron Rosenberg siedział w swoim kuloodpornym mercedesie, mając po bokach członków obstawy. Między kierowcą a trzecim gorylem widział jadący przodem oldsmobile wypełniony ochroniarzami. Odwrócił się, aby spojrzeć przez tylną szybę na chryslera wiozącego resztę ekipy. Wyobraźnię Rosenberga torturowały obrazy tego, co prawdopodobnie żona robi w tym czasie z Estebanem. Jednocześnie obawiał się nowych groźnych znaków, jakie “Noc i Mgła” może zostawić w willi pod jego nieobecność. Potroił środki ostrożności, zarówno w domu, jak i podczas wyjazdów. Nie ruszał się nigdzie bez dwóch wozów obstawy. Mimo to i tak nie opuściłby dziś willi, gdyby nie było to absolutnie konieczne, gdyby nie został wezwany przez jednego z rosnącej liczby ludzi, którym nie mógł odmówić. Nie ma co do tego wątpliwości, myślał Rosenberg. Życie wymknęło mi się spod kontroli.
Karawana sunęła Paseo de la Reforma, zachowując stałą niewielką prędkość i utrzymując zwarty szyk. Wkrótce skręcili na południe, w stronę chłodniejszych okolic nad jeziorem Chalca, zostawiając za sobą rozprażone upałem miasto. Brama, przez którą przejechał mercedes, była Rosenbergowi dobrze znana. Czerwony, kryty gontem rozłożysty budynek mieszkalny został odnowiony na jego koszt. Duży basen za domem, z oszołamiającym widokiem na jezioro, był prezentem dla właściciela posiadłości. Liczna służba i ogrodnicy otrzymywali pensje ze specjalnego konta bankowego, na które Rosenberg wpłacał znaczną sumę pierwszego dnia każdego miesiąca.
Cena robienia interesów, pomyślał Rosenberg, co znów przypomniało mu, do jakiego stopnia stracił kontrolę nad własnym życiem. Przygnębiony wysiadł z samochodu i zaczął iść w kierunku domu.
Wysoki rangą funkcjonariusz policji miasta Meksyk wyszedł na zewnątrz, aby go powitać. Nazywał się Chavez. Miał na sobie sandały, szorty i rozpiętą jaskrawoczerwoną koszulę, która odsłaniała potężny brzuch. Kiedy się uśmiechnął, jego cienki jak ołówek wąsik zachował prostą poziomą linię.
- Senor Rosenberg, jak to milo, że pan przyjechał.
- To dla mnie zawsze przyjemność, kapitanie.
Rosenberg podążył za gospodarzem. Zaniepokoił go fakt, że nie zaproponowano mu drinka i poczuł się nieswojo. Wyszli z cienia domu na oślepiające słońce obok basenu.
- Proszę zaczekać - polecił kapitan.
Zniknął w rozsuwanych oszklonych drzwiach i po chwili wrócił z płaską teczką.
- Otrzymałem informacje, które mogą być dla pana ważne.
- Jakieś problemy?
- Pan mi to wyjaśni.
Kapitan wyjął z koperty dużą czarno-białą fotografię i wręczył ją gościowi.
Strach ścisnął Rosenbergowi serce.
- Nie rozumiem - podniósł oczy na Chaveza. - Dlaczego pokazuje mi pan zdjęcie jakiegoś niemieckiego żołnierza z czasów drugiej wojny światowej?