Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— To się nazywa uzurpacja.
— Właśnie — zgodził się Cohen. — Mówisz tylko: Słuchaj no, kurduplu, nic
tu po tobie. Spływaj na jakąś wyspę i. . .
— Dżyngis — przerwał mu łagodnie Saveloy. — Czy potrafiłbyś się powstrzy-
mać od określania cudzoziemców w ten niewątpliwie obraźliwy sposób? To nie-
cywilizowane.
Cohen wzruszył ramionami.
162
— Ale i tak będziecie mieli wielki problem z gwardzistami i resztą — ostrzegł
Sześć Dobroczynnych Wiatrów.
— Może nie — sprzeciwił się Cohen. — Powiedz im, Ucz.
— Panie Wiatry, czy kiedykolwiek widział pan, eee. . . byłego cesarza? —
zapytał Saveloy.
— Oczywiście, że nie. W ogóle mało kto go. . . — Zamilkł.
— Teraz pan rozumie. Szybko się pan orientuje, panie Wiatry. Tak jak wypada
Głównemu Poborcy Imperium.
— To i tak się nie uda, ponieważ. . . — Sześć Dobroczynnych Wiatrów znów
umilkł. Słowa Saveloya dotarły do jego mózgu. — Główny Poborca? Ja? Czarny
kapelusz z czerwonym, rubinowym guzikiem?
— Tak.
— I jeszcze z piórkiem, jak chcesz — dodał wielkodusznie Cohen.
— Czyli. . . gdyby taki, powiedzmy, zwyczajny administrator dystryktu, nie-
wiarygodnie okrutny wobec swoich urzędników, zwłaszcza wobec ciężko pracu-
jącego zastępcy, w pełni zasługiwał na solidne, uczciwe lanie. . .
— To już leży całkowicie w pańskich kompetencjach jako Głównego Poborcy
Imperium.
Uśmiech Sześciu Dobroczynnych Wiatrów groził teraz, że oderwie górną
część głowy właściciela.
— A w sprawie nowego opodatkowania. . . Często przychodziło mi na myśl,
że świeże powietrze jest zbyt łatwo dostępne i znacznie poniżej kosztów produk-
cji. . .
— Wysłuchamy pańskich opinii z najwyższym zainteresowaniem — zapewnił
Saveloy. — Tymczasem jednak niech pan zorganizuje śniadanie.
— I każe przysłać — dodał Cohen — wszystkich tych kurdupli, którym się
wydaje, że wiedzą, jak wygląda cesarz.

* * *
Ścigający był coraz bliżej.
Rincewind minął zakręt i zobaczył trzech blokujących przejście gwardzistów.
Byli żywi i mieli miecze.
Ktoś wpadł mu na plecy, pchnął go na ziemię i przeskoczył do przodu.
Rincewind zacisnął powieki.
Usłyszał kilka uderzeń, jęk, a potem bardzo dziwny, metaliczny odgłos.
To brzęczał hełm kręcący się w kółko na podłodze.
Ktoś postawił Rincewinda na nogi.
163
— Masz zamiar leżeć tak przez cały dzień? — spytała Motyl. — Chodźmy. Ci z tyłu są całkiem blisko.
Zerknął na powalonych gwardzistów i ruszył za dziewczyną.
— Ilu ich tam jest? — wykrztusił.
— Teraz siedmiu. Ale dwóch utyka, a jeden ma kłopoty z oddychaniem. No
chodź!
— Pobiłaś ich?
— Czy zawsze w ten sposób marnujesz oddech?
— Jeszcze nie spotkałem kogoś, kto by za mną nadążył!
Skręcili na rogu i niemal zderzyli się z następnym gwardzistą.
Motyl nawet nie przystanęła. Zrobiła dystyngowany kroczek, wykonała piru-
et na jednej nodze i kopnęła żołnierza w ucho tak mocno, że okręcił się wokół
własnej osi i wylądował na głowie.
Odetchnęła i poprawiła włosy.
— Powinniśmy się rozdzielić — uznała.
— Nie! — zaprotestował Rincewind. — To znaczy. . . muszę cię przecież
chronić!
— Wrócę do pozostałych. Ty odciągniesz gdzieś gwardię. . .
— Wszyscy tak umiecie?
— Oczywiście — potwierdziła kwaśno Motyl. — Mówiłam ci przecież, że
walczyliśmy z gwardzistami. Jeśli się rozdzielimy, przynajmniej jedno z nas
ucieknie. To mordercy! A na nas miała spaść wina!
— Próbowałem ci to wytłumaczyć. Zaraz, przecież chcieliście, żeby zginął!
— Tak, ale my jesteśmy rewolucjonistami. A oni to gwardia pałacowa!
— Eee. . .
— Nie ma czasu. Spotkamy się w Niebiosach.
Odbiegła.
— Aha. — Rincewind rozejrzał się uważnie. Wszędzie panowała cisza.
Gwardziści pojawili się na końcu korytarza. Szli ostrożnie, jak wypada lu-
dziom, którzy niedawno spotkali Motyl.
— Tam!
— Czy to ona?
— Nie, to on!
— Łapać go!
Przyspieszył znowu, skręcił i odkrył, że znalazł się w ślepym zaułku. A sądząc
po dźwiękach z tyłu, groziła mu nie tylko ślepota. Dostrzegł jednak podwójne
drzwi, otworzył je kopniakiem, wbiegł do pomieszczenia i zwolnił. . .
Panowała tu ciemność, jednak odgłosy i atmosfera sugerowały rozległą prze-
strzeń, a pewne elementy zapachowe kojarzyły się ze stajnią.
Było jednak nieco światła — płonął ogień. Rincewind podszedł bliżej i odkrył,
że płonie pod wielkim jak człowiek kotłem pełnym ryżu.
164
Teraz, kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegł także jakieś kształty leżące pod ścianami ogromnej sali.
Chrapały cicho.