– Kwintusz Ariusz duumwir brzmi lepiej niż... Kwintusz Ariusz trybun.
Takimi lub podobnymi życzeniami zasypywano go zewsząd.
– Cieszę się wraz z innymi – rzekł na koniec przyjaciel, ceniący przede wszystkim wino, –
ale będąc praktycznym, zaczekam z życzeniami aż się, dowiem, kochany duumwirze, czy ten
awans wpłynie korzystnie na twoje wykształcenie w grze w kości. Wtedy dopiero ocenię, czy
bogowie chcieli ci dobrze, czy źle usłużyć... w tej sprawie.
– Stokrotnie wam dziękuję, przyjaciele moi! – rzekł Ariusz.
– Gdybyście mieli latarnie, mniemałbym, żeście augurami, ale zaiste idę dalej, bo was zo-
wią wróżbitami i dowiodę, że cudownie odgadujecie! Patrzcie i czytajcie!
Wydobył z fałd swej togi zwitek papieru i podał go im, mówiąc: Oto co otrzymałem ostat-
niej nocy przy stole od Sejana.
Imię to miało już wówczas wielkie znaczenie w świecie rzymskim, a nie było jeszcze
shańbione, jak się to później stało.
– Sejan! – zawołali wszyscy razem, otaczając tego, który czytał, co minister napisał.
„Sejan do C. Cecyliusza Rufusa, Duumwira.
Rzym XIX. Kal. Sept.
Cezar otrzymał dobre wieści o Kwintuszu Ariuszu, trybunie. Nadto chwalono odwagę, któ-
rej dał dowody na wodach zachodnich: przeto wolą jest Cezura, aby bezzwłocznie przeniesio-
nym został na Wschód.
Również wolą jest Cezara, abyś natychmiast doskonale uzbroił sto statków pierwszej klasy
o trzech rzędach wioseł, i wyprawił je przeciw piratom, którzy zjawili się na Morzu Egejskim;
51
Kwintusz zaś ma objąć komendę nad flotą tak zaopatrzoną. Twoją jest rzeczą dalsze szcze-
góly tego rozkazu wykonać.
Potrzeba jest nagląca, jak się o tym przekonasz z raportów danych do przeczytania; zawie-
rają one wskazówki dla ciebie i wymienionego Kwintusza. Sejan.”
Ariusz nie słuchał treści listu, uwagę jego pochłaniał całkowicie okręt wyłaniający się co-
raz wyraźniej na falach morskich. W spojrzeniu, które nań rzucał, gorzał zapał i uniesienie;
wreszcie uniósł koniec swej togi, a w odpowiedzi na ten znak rozwinięto szkarłatną flagę i
kilku żeglarzy ukazało się równocześnie na pokładzie, aby zwinąć żagle. Obrócono belkę
podtrzymującą kotwicę, a ruch wioseł podwoił się; galera pędziła ku brzegowi. Z prawdzi-
wym zadowoleniem patrzył Ariusz na sprawność swych ludzi.
– Na boginie! – rzekł jeden z towarzyszy, oddając zwój papieru, – nie przystoi nam mówić,
że przyjaciel nasz będzie dopiero wielkim, bo zaprawdę już nim jest. Będziemy mieli czym
karmić miłość naszą ku niemu. Azali masz jeszcze co do powiedzenia nam?
– Nic więcej – odparł Ariusz. – To czegoście się ode mnie dowiedzieli, jest już w Rzymie
przestarzałą nowiną. Co do reszty, duumwir jest dyskretny i dowiem się dopiero na statku,
gdzie na mnie czeka opieczętowany pakunek, a w nim podane bliższe szczegóły spotkania i
mojego połączenia się z flotą. Gdybyście jednak mieli zamiar złożenia ofiar jakiemu bóstwu,
proście u ołtarza za przyjacielem rozwijającym żagle i wiosłującym gdzieś w kierunku Sycy-
lii. Ale oto zbliża się statek – dodał zwracając się ku galerze. Zajmują mnie jego kierownicy,
wszakże z nimi płynąć i walczyć będę. Tymczasem podziwiajmy ich zręczność i sztukę, bo
niełatwe jest przybicie do brzegu tak ukształtowanego jak ten, na którym stoimy.
– Jak to, więc wcale nie znasz tego okrętu?
– Nie widziałem go nigdy i nie wiem, czy mi znajomych już ludzi przywiezie.
– Jest to bezpieczne?
– To rzecz małej wagi. Na morzu zapoznajemy się łatwo, a w chwili niebezpieczeństwa
rodzi się tak miłość, jak nienawiść.
Galera należała do klasy statków szybko pływających; była długa, wąska, mało w wodzie
zanurzona. Wspaniały i zgrabnie wygięty tram statku, przecinając fale niby nożem, pruł wodę
szybko, i wyrzucał z wdziękiem przy zbliżaniu się do brzegu dwa strumienie wody na dwie
wysokości człowieka, skraplając cały pokład. Poniżej tramu sterczało mocno żelazem okute
rostrum, czyli dziób, służący w walce do obrony. Boki galery otoczone były silnym gzymsem,
tworząc niejako uzupełnienie przedpiersia. Poniżej tego gzymsu mieściły się w trzech rzędach