Czy nie powinien skoczyć w krzaki? Zakłopotany rozglądał się
wokół gdy usłyszał dźwięk dzwoneczków. Niemożliwe, żeby nadciągał niebezpieczny
wróg!
W stronę Wawrzyńca toczył się prędko zabawny wóz nakryty budą, przy której po-
wiewały kolorowe wstążki. Minoryta zszedł na bok. W głębi wozu ujrzał prowokująco
powabną niewiastę. Przejeżdżając obok z uśmiechem skinęła wędrowcowi ręką.
— Witaj, piękny cudzoziemcze!
Podczas gdy Wawrzyniec stał jeszcze jak wryty pod wrażeniem tego spotkania
z grzechem i zawstydzony spuścił oczy, pojazd wykonał karkołomny zwrot na stromo
wznoszącej się drodze i przystanął obok.
— Wsiadajcie, bracie — zaprosiła kobieta o dojrzałej urodzie.
Wawrzyniec odruchowo uczynił znak krzyża i wskazał zdecydowanie przeciwny kie-
runek.
153
— Idę do Asyżu!
— Nic nie mówcie! — poleciła cicho i teraz Wawrzyniec usłyszał wyraźnie stukot
kopyt galopującego w ich kierunku konia. Zebrał się na odwagę i wdrapał do wnętrza
wozu, gdzie utonął w miękkich poduszkach. Kilka z nich wprawna ręka narzuciła jesz-
cze na niego, gdy pojazd ladacznicy, podskakując na kamieniach, zjeżdżał na powrót
z góry.
Tymczasem jeździec z naprzeciwka zbliżył się. Wawrzyniec wstrzymał oddech. Tuż
nad jego uchem zagrzmiał głos viterbczyka:
— Wszeteczna niewiasto, czyś nie widziała po drodze mnicha?
— O, tak — zagruchała kobieta. — Gnał, jakby go diabeł gonił… albo kat!
Wit zmełł w ustach przekleństwo, dał koniowi ostrogę i wkrótce zniknął za zakrętem
biegnącej pod górę drogi.
— Dobry brat w Chrystusie powinien zawsze wychodzić prześladowcom naprzeciw!
— roześmiała się ladacznica i klepnęła Wawrzyńca w zadek na znak, że niebezpieczeń-
stwo minęło. Wawrzyniec podniósł się ostrożnie, pozostał jednak w głębi wozu. — Żeby
nie było nieporozumień — dodała nie odwracając się. — Ukryłam was tylko dlatego, że
spodziewam się uzyskać ważną dla mnie informację…
Wawrzyniec przysunął się na kolanach nieco bliżej, ale tak, żeby plecy kobiety go za-
słaniały.
— Szukam pewnego dostojnego pana, który mieszkał u Bombarona, w tym samym
zamku, z którego, jak widziałam, wyście też wychodzili, bracie. Nazywa się William.
— William? — powtórzył niepewnie Wawrzyniec, chociaż natychmiast pojął, o kogo
chodzi. — Znasz go?
Po raz pierwszy odwróciła się do niego i Wawrzyniec zobaczył iskierki miłości w jej
ciemnych oczach.
— No cóż… — mruknął, próbując zyskać na czasie, zrodził mu się bowiem w głowie
dość karkołomny pomysł. — Czego chcesz od niego?
— Chcę go znów zobaczyć! — rzuciła porywczo.
Czy ladacznica może szlochać?… Wawrzyniec pospieszył z zapewnieniem o swoim
współczuciu, włączywszy już kobietę do swego planu. Kazał zatrzymać pojazd.
— Opisz mi tego Williama! — Wyciągnął z habitu kradziony papier i pogrzebał
w swym worku, szukając kawałka ochry.
— Młody, o jędrnym ciele — mlasnęła Ingolinda, upajając się wspomnieniami
— delikatnej skórze, a w spodniach…
— Jaką miał twarz! — przerwał jej Wawrzyniec karcąco.
— Okrągłą, upartą, mocną, falujące rude włosy, miękkie usta, silny nos, lekko wygię-
ty, krzaczaste brwi…
— Mów dalej — zachęcał ją Wawrzyniec. Jego kreda śmigała szybko po pergaminie,
154
poprawiała, podkreślała. — Jakie miał oczy?
— Wielkie dziecięce oczy, szare… nie, zielonobrązowe.
— Jasne?
— Nie, raczej ciemne, w kształcie migdałów. — Brała teraz żywy udział w rysowaniu
portretu, zwłaszcza że Wawrzyniec z powodu lepszego światła usiadł obok niej.
— Podbródek mocno zaznaczony, ale okrągły, no a szyja… — teraz roześmiała się zno-
wu — nieco krótsza, właściwie jak u parobka.
Wawrzyniec kończył pracę ostatnimi pociągnięciami, pofalował włosy, nie szczędził
również cieniowania.
— Tak, to mój William! — zawołała radośnie ladacznica. — Teraz musicie mnie jesz-
cze do niego zaprowadzić!
— Powoli! — rzekł Wawrzyniec i odebrał jej portret, który już uważała za swą wła-
sność.
— Odkupię go, braciszku, jesteście wielkim artystą!
— Ubijmy interes — zaproponował Wawrzyniec. — Ja wskażę ci drogę i miejsce, a ty
dostarczysz pewną wiadomość…
— Zgoda! — Wyciągnęła rękę, ale Wawrzyniec nie oddał jeszcze portretu.
— Posłuchaj uważnie: trzymaj się drogi, inaczej dotrzesz do gniazda za późno i twój
ptaszek zdąży wyfrunąć — ostrzegł tonem mędrca. — Jedź stąd prosto do Ankony, za-
żądaj rozmowy z komendantem portu i powiedz, że przysyła cię generał i że musisz do-
stać się do Przeoryszy. Komendant da ci miejsce na statku. Tu są pieniądze…
— Zatrzymajcie je sobie — odmówiła dama z Metzu. — Dla kaprysu serca sama po-
kryję koszty, dajcie mi tylko portret!
Wawrzyniec tymczasem nabazgrał u dołu kilka słów po grecku, słusznie wychodząc
z założenia, że ladacznica, choćby najbardziej bywała w świecie, nie potrafi ich przeczy-
tać: „Wielka nierządnica babilońska szuka ojca dzieci. Wie, że u was przebywa.”
— Ukryj to dobrze — upomniał — bo jeśli wpadnie w niewłaściwe ręce, twój pięk-
ny grzbiet i przylegająca do niego wrażliwa część ciała zostaną tak zeszpecone pręgami,
że stracisz źródło utrzymania.
— Zapomnijcie o moim tyłku, bo on będzie strzegł mojego Williama! — oświadczyła
i chciała wsunąć portret pod spódnicę.
— Zaczekaj! — zawołał Wawrzyniec — muszę go posikać, bo wszystko się zetrze.
— Na mojego Williama sama naszczam, mistrzu, możecie mi wierzyć!
Wawrzyniec uwierzył na słowo.
— Jeszcze jedno — dodał pogodnie. — Gdy przybędziesz na miejsce, pytaj o hrabinę,
w żadnym wypadku o Przeoryszę. Inaczej dostaniesz jeszcze gorsze cięgi niż te, które
daje z radością katowski pomocnik! Pokaż portret hrabinie, a potem będziesz go mo-
gła zatrzymać.
155
— Potem zatrzymam sobie oryginał! — roześmiała się Ingolinda z Metzu, strze-