Każdy jest innym i nikt sobą samym.

I to właśnie dlatego w rzeczywistości nie jesteś tylko Egipcjaninem, jak sądzisz, lecz obcym w całym świecie.
Opowiedziałem im wtedy, że nie urodziłem się tak jak inni ludzie, lecz że pewnej nocy przypłynąłem z prądem Rzeki w trzcinowej łódeczce i że matka moja znalazła mnie w sitowiu. Wtedy oni spojrzeli po sobie i skłonili się przede mną głęboko mówiąc:
– Przeczuwaliśmy to. – Po czym opowiedzieli mi, że także ich wielki król Sargon, który podbił wszystkie cztery części świata i którego mocarstwo rozciągało się od morza północnego do południowego, a który panował także i nad wyspami na morzu, przypłynął jako niemowlę z prądem rzeki w smołowanej łódeczce trzcinowej i nikt nie wiedział nic o jego urodzeniu, dopóki jego wielkie czyny nie wykazały, że zrodził się z bogów.
Gdy to usłyszałem, poczułem bojaźń w sercu i próbowałem obrócić to w śmiech mówiąc:
– Nie przypuszczacie chyba, żebym ja, zwykły lekarz, zrodzony był z bogów?
Lecz oni się nie śmiali, tylko mówili:
– Tego nie wiemy, lecz ostrożność jest cnotą i dlatego oddajemy ci cześć.
I znowu skłonili się przede mną głęboko. Miałem tego dość i powiedziałem:
– Skończmy już z tymi żartami i przejdźmy do rzeczy.
Zaczęli więc znowu objaśniać mi labirynty owczej wątroby, ukradkiem jednak patrzyli na mnie z szacunkiem i szeptali coś między sobą.
Od tej chwili myśl o moim pochodzeniu zaczęła mi ciążyć na duszy, a serce robiło mi się jak ołów, gdy pomyślałem, że jestem obcy we wszystkich czterech częściach świata. Miałem wielką ochotę zapytać gwiaździarzy o swoje pochodzenie, ale że nie znałem dokładnej chwili swego urodzenia, nie mogłem ich pytać o nic, a oni też nie mogli mi dać żadnej jasnej odpowiedzi. Na żądanie kapłanów odszukali jednak gliniane tabliczki odnoszące się do owego roku i owego dnia, kiedy prąd przyniósł mnie do moich rodziców. Albowiem i kapłani byli ciekawi mego pochodzenia. Gwiaździarze wiedzieli jednak tylko tyle, że jeśli urodziłem się w takiej a takiej porze doby, miałem w żyłach krew królewską i zrodzony byłem do panowania nad licznymi ludami. Wiadomość ta bynajmniej nie przyniosła mi ulgi, albowiem, jeśli już chciałem myśleć o czymś ze swej przeszłości, dość miałem myślenia o zbrodni, którą popełniłem, i hańbie, którą na siebie ściągnąłem w Tebach. Może jednak – myślałem sobie – gwiazdy przeklęły mnie już w dniu mego urodzenia i sprawiły, że łódeczka z sitowia zaniosła mnie do Senmuta i Kipy, abym doprowadził ich do przedwczesnej śmierci, ograbił na starość ze szczęścia i zrabował im nawet ich grób. Gdy o tym pomyślałem, przeszedł mnie dreszcz, gdyż jeśli gwiazdy raz mnie przeklęły, nie mogłem już uniknąć swego losu, lecz także i w przyszłości przynosić będę zgubę i cierpienie ludziom, którzy mnie kochają. Toteż przyszłość zaciążyła mi na duszy i zacząłem się jej bać, zrozumiałem, że wszystko, co mi się przydarzyło, miało jakiś cel, a mianowicie ten, żebym odwrócił swe serce od innych ludzi i żył samotnie, bo w samotności nie mogłem ściągać na innych przekleństwa.
 
Rozdział 4
 
Pozostaje mi jeszcze opowiedzieć o dniu fałszywego króla.
Gdy zboża zakiełkowały, a noce zrobiły się ciepłe, gdy ustąpiły przykre przymrozki, kapłani wyszli z miasta i odkopali swego boga z ziemi obwieszczając, że powstał z grobu. Babilon zamienił się w roztańczony, weselący plac zabawy. Odświętnie ubrane tłumy płynęły ulicami, a motłoch plądrował kramiki przekupniów i robił na ulicach zgiełk większy niż żołdactwo przed powrotem do domu po wielkiej paradzie wojskowej. Kobiety i dziewczęta zbierały w świątyniach Isztar srebro na ślubne wiano i kto tylko chciał, zażywał z nimi rozkoszy. I wcale nie poczytywano tego za hańbę, lecz każdy zabawiał się i kosztował rozkoszy stosownie do swych sił i upodobań. A ostatni dzień świątecznych uroczystości był dniem fałszywego króla.
Oswoiłem się już z rozmaitymi zwyczajami w Babilonie, mimo to jednak zdumiałem się, gdy żołnierze przybocznej straży królewskiej, pijani winem, wtargnęli przed świtaniem do Domu Uciechy Isztar, wyłamali przemocą drzwi i waląc drzewcami oszczepów tych, co im wybiegli naprzeciw, wołali na całe gardło:
– Gdzie się chowa nasz król? Dajcie nam prędko naszego króla, bo słońce wzejdzie niebawem, a król musi wymierzać sprawiedliwość swemu ludowi!
Rwetes był nieopisany, zapalono lampy i służący z gospody biegali wystraszeni po korytarzach, a Kaptah sądził, że w mieście wybuchło powstanie, i schował się pod moim łóżkiem. Ja jednak wyszedłem żołnierzom na spotkanie, nagi pod wełnianym płaszczem, bo dopiero co wyszedłem z kąpieli, i spytałem:
– Czego chcecie? Strzeżcie się, żebyście mnie nie obrazili, bom jest Sinuhe, Egipcjanin, Syn Dzikiego Osła, i imię moje z pewnością słyszeliście.
Oni zaś krzyczeli: