- Żeby uniknąć procesu - kontynuował Johnny - część nieruchomości wystawiono na sprzedaż po bardzo przyzwoitej niskiej cenie. Wielkie ranczo w Nevadzie. Chodzi o zwykłe uniknięcie podatku dochodowego. Ale o tym nie muszę ci mówić.
- Nie.
- Nic nie robisz w Nowym Jorku - mówił Johnny. - Nie wyglądasz dobrze, a już na pewno nie wyglądasz na szczęśliwego. Zastanawiam się, czym się zajmujesz tak dzień po dniu.
- Gram na pianinie - wyjaśnił Rudolf.
- Nie widziałem ostatnio twego nazwiska na afiszach przed Carnegie Hall.
- Nie trać nadziei.
- Po prostu pogrążasz się w marazmie - powiedział Johnny. - Wypadasz z obiegu. Chryste, nie widać cię ostatnio nawet na przyjęciach.
- A jakie są przyjęcia w Nevadzie?
- Zloty skautów - powiedział zaczepnie Johnny. - To jeden z najszybciej rosnących stanów. Tuziny ludzi stają się milionerami. Żeby ci udowodnić, że nie żartuję, jeżeli się zgodzisz, przystąpię do spółki, załatwię długi hipoteczne, pomogę ci znaleźć ludzi, którzy poprowadzą ranczo. Nie jest to z mojej strony altruizm, stary kumplu, mnie też przyda się miejsce, gdzie mógłbym się ukryć od czasu do czasu. A także mały azyl podatkowy na złotym zachodzie. Nie widziałem tego rancza, ale widziałem księgi. Nadaje się do życia. A przy odrobinie rozsądnych dodatkowych inwestycji nawet do luksusowego życia. Jest tam wspaniały duży dom, który po niewielkich przeróbkach będzie wyglądał jak marzenie. Trudno o lepsze miejsce do wychowywania dzieci: nieskażona atmosfera, z dala od narkotyków, o setki mil od najbliższego miasta. A polityka jest tam bezbłędnie kontrolowana, po prostu misterna, spoista robota, będziesz mógł się w nią wślizgnąć jak ryba do wody. Nigdy nie słyszeli tam o Whitby w stanie Nowy Jork. Tak czy inaczej zresztą, teraz to wszystko poszło już w zapomnienie, nawet w Whitby, nawet mimo tego przeklętego artykułu w "Timie". Za dziesięć lat skończysz jako senator. Rudi, czy ty mnie słuchasz?
- Oczywiście. - Tak naprawdę przez kilka ostatnich sekund nie słuchał zbyt uważnie. Zaintrygowało go stwierdzenie Johnny'ego, że to dobre miejsce do wychowywania dzieci. Musiał oczywiście troszczyć się o Enid, ale byli jeszcze Wesley i Billy. Ciało i krew. Martwił się o nich. Billy nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca. Nawet jako uczeń w szkole był cyniczny, pozbawiony ambicji, szyderczy, istny wyrzutek społeczeństwa. Wesley, o ile Rudolf mógł się zorientować, nie miał żadnych szczególnych uzdolnień, i jest mało prawdopodobne, by kiedykolwiek wykształcenie mogło poprawić jego szanse na uczciwe życie. Na nowoczesnym ranczo z odwiecznymi sprawami: suszy, deszczu i urodzaju, a także nowszymi potrzebami: umiejętnością sprawnego obchodzenia się z maszynami, pracownikami, problemami rynku, byłaby dla nich obydwu wystarczająca ilość pracy, by ustrzec ich od kłopotów. W końcu założyliby własne rodziny. Istniała zawsze możliwość, że on sam ożeni się ponownie (dlaczego nie?) i będzie miał więcej dzieci. - Marzenie patriarchy - powiedział na głos.
- O co chodzi? - zapytał Heath, zaintrygowany.
- Nic. Mówiłem do siebie. Widziałem się w otoczeniu mojego stada i mojego potomstwa.
- Nie będziesz tam odcięty od świata - wyjaśniał Johnny zrozumiawszy fałszywie intencje wypowiedzi Rudolfa, którą uznał za ironiczną. - Na terenie posiadłości jest lądowisko. Możesz mieć własny samolot.
- Amerykańskie marzenie - powiedział Rudolf. - Lądowisko na terenie posiadłości.
- A cóż jest złego w amerykańskim marzeniu? - zapytał Johnny. - Ruchliwość nie należy do grzechów powszednich. Kiedy tylko zechcesz, możesz być w ciągu godziny w Reno czy San Francisco. Co o tym myślisz? To nie jest przejście w stan spoczynku, choć ma wiele zalet tej sytuacji. To jest ponowne podjęcie działania, nowego rodzaju działania...
- Pomyślę o tym - powiedział Rudolf.
- Dlaczego nie zaplanujesz, dlaczego obaj nie zaplanujemy, że polecimy w przyszłym tygodniu, żeby rzucić na to okiem? - zapytał Johnny. - To nam nie może zaszkodzić. A dla mnie będzie dobrą wymówką, żeby się wyrwać z tego cholernego biura. Do diabła, nawet jeśli ta podróż okaże się bezużyteczna, będą to wakacje. Możesz nawet zabrać z sobą pianino.