Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Pytanie sugeruje odpowiedź - odezwała się Cam.
- Podtrzymuję.
Benjamin wzruszył ramionami.
- Czy podpisałbyś ten dokument, gdyby wszystkie dane zostały wtedy wpisane?
- Przenigdy.
- Dlaczego nie?
- Podpisałem te dokumenty, bo wierzyłem, że Cindy naprawdę chce o tym zapomnieć. Gdybym wiedział, że dziecko będzie w jej życiu, chciałbym, żeby było i w moim.
- Kiedy dowiedziałeś się prawdy?
- Jesienią tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. Przeprowadziłem się do Rehoboth Beach, gdzie pracowałem przy przeróbce domu. Pewnego dnia zobaczyłem plakat wyborczy senatora Ramsaya. Pośrodku stał mój syn...
- Ale nie wiedziałeś wtedy, że to twój syn?
- Rozpoznałem go, jak tylko go zobaczyłem.
- Ale jak?
- Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu wiedziałem...
- Co zrobiłeś potem?
- Przejrzałem wiele starych gazet, żeby się zorientować, co się wtedy naprawdę stało. Potem poszedłem po poradę do prawnika. Do kilku prawników. Wszyscy mówili to samo. Nie można zakwestionować prawidłowości adopcji. Nie ma znaczenia, czy podstępnie wymuszono na mnie złożenie podpisów czy nie. Gdyby chodziło o pieniądze albo o moją własność - powiedzmy, że ktoś by mi ukradł dziesięć tysięcy dolarów, a ja bym się zorientował dopiero po dwunastu latach - to coś można by przedsięwziąć. Ale ponieważ ukradli mi syna, nic nie jestem w stanie zdziałać.
Ash Ramsay aż zasyczał. Cam położyła mu rękę na ramieniu, żeby nie powiedział czegoś głośno.
- Spróbowałem uderzyć bezpośrednio. Wysłałem do Ramsayów list, w którym napisałem, że wiem, że mają mojego syna i że chcę go odzyskać. Nie odpowiedzieli. Napisałem drugi list i poprosiłem, żeby spotkali się ze mną lub z moim prawnikiem w celu przedyskutowania jakiegoś układu. Ale ten list - i wszystkie następne - też zignorowali.
- Co postanowiłeś zrobić?
- Miałem trzy wyjścia. Po pierwsze, mogłem pójść do gazet i wywołać wielki skandal. Ale nie chciałem, żeby mój syn musiał przez to przechodzić. Zresztą nie sądziłem, że cokolwiek mógłbym w ten sposób osiągnąć. - Po drugie, mógłbym się poddać i spróbować wyrzucić wszystko z pamięci. I rzeczywiście tak zrobiłem. Na jakiś czas. Byłem zajęty pracą w Rehoboth i starałem się nie myśleć o synu. Ale wtedy był już dla mnie czymś więcej niż tylko chłopcem z plakatu wyborczego. Sprawdziłem, do jakiej chodzi szkoły, i pojechałem tam, żeby go zobaczyć.
- Czy on cię wtedy widział?
- Nie. Nikt mnie nie zauważył. Nie dawało mi spokoju, że ochrona w szkole była tak zła, że praktycznie każdy mógłby go stamtąd zabrać. Któregoś dnia zdałem sobie sprawę, że to mógłbym być ja. To było trzecie wyjście.
- Steve, co zrobiłeś dwudziestego lutego tego roku?
- Zabrałem go. Tego wieczoru wyśledziłem Treya i jego kolegów, zwabiłem go do samochodu i odjechałem.
- Czy nie zdawałeś sobie sprawy, że wiele osób postrzegać to będzie jako przestępstwo?
- Owszem, ale jak już powiedziałem, miałem trzy wyjścia i to wydawało mi się najlepsze.
- Nie zastanawiałeś się nad konsekwencjami?
- Przede wszystkim nie chciałem, żeby się bał, więc szybko mu powiedziałem, kim naprawdę jestem. Jednak nie przypuszczałem, że on nie będzie wiedział, kim sam jest. Nikt mu nie powiedział, że został adoptowany. Całą historię usłyszał ode mnie.
- Gdybyś wiedział, że...?
- Nie zrobiłbym tego, w każdym razie nie w ten sposób. Ale sądziłem, że on wie, że gdzieś tam żyje jego ojciec. Miałem nawet nadzieję, że się spodziewa, że kiedyś po niego przyjdę.
- Jesteś świadom, że w sprawie karnej zeznał, że wszystko sam zaaranżował?
- Tak.
- Ale to nie była prawda?
- Nie.
- Dlaczego więc to powiedział?
- Sprzeciw - odezwała się Cam. - Spekulacje.
- Wycofuję pytanie. Może Wysoki Sąd sam zapyta o to chłopca.
- Może - odpowiedział poirytowany Miller. - Czy mógłby się pan pospieszyć, panie Benjamin? Zbliża się przerwa na obiad.
Benjamin zmrużył oczy.
- Porozmawiajmy teraz o Maristella Island. Czy mógłbyś opisać Wysokiemu Sądowi ten okres?
Mógł, i to nie tylko opisać. Przyniósł ze sobą rysunki Treya przedstawiające wyspę. Każdy z nich oznaczony był jako dowód rzeczowy. Podano je obecnym na sali. Przedstawiały stary dom stojący na skraju klifu, łąkę, świerkowy las porastający fragment wyspy aż po przystań; mewy, które skrzydłami przecinały błękit nieba; foki, które leżały na skalistej plaży i wygrzewały się na słońcu. Wśród rysunków znajdował się również namalowany węglem portret Steve’a przy pracy, pochylonego nad stołem kreślarskim.
- Opowiedz, proszę, jak wyglądał typowy dzień na wyspie.