Zaledwie go posadzono, zrywał się, klął, wściekał i łajał; na ławie usiedzieć
nie mogąc, biegał po izbie, w której go trzymano, ażby Tęczyński z domu dosyć oddalonego
na Podwalu powrócił. Każda chwila upływająca na oczekiwaniu coraz go na nowo rozjątrza-
ła. Zdawało mu się, że Tęczyński wymknął się, aby uniknąć walki, że nie miał i nie chciał
powrócić. Na próżno go starano się do rozumu przyprowadzić.
W końcu przyjaciele, aby mu się czas nie tak długim wydawał, umyślili Moszczyńskiego,
sługę Zborowskich, który się miał potykać z tym nieszczęsnym Janaszem Kroatą, wyprawić
w szranki i choć tym bojem pragnienie zemsty pana Samuela zażegnać. Dano znać, że Mosz-
czyÅ„ski staÅ‚ gotowy na placu, a i Kroata byÅ‚ także — czekali tylko, aby im znak dano. PorzÄ…-
dek wymagał tego, aby król dał znak do turniejów, a ten siedział jeszcze w senacie.
Zborowski już i na niego zważać nie chciał, tak mu pilno było, gdy na wschodach ukazał
się Henryk i przyskakującemu do siebie jednemu z dworzan odparł obojętnie, iż przeciwnicy
140
zmierzyć się mogą z sobą. Pan Samuel pobiegł z tym sam i siadł też na konia, a z nim ci, co
mu towarzyszyli. Zbliżył się do Moszczyńskiego, który kopię układał właśnie, i krzyknął mu:
— A pamiÄ™taj, abyÅ› go rozumu nauczyÅ‚, bo ci nie darujÄ™.
Moszczyński głową tylko potrząsł.
Spojrzawszy na nich obu, choć Polak ów, Zborowskich sługa, krzepki się wydawał i
zręczny, można mu było przepowiedzieć, że Kroacie, ogromnemu jak dąb, nadzwyczajnej siły
i zaprawionemu do gonitw podobnych, nie dostoi. Sam Moszczyński pono, dopiero na placu
zobaczywszy przeciwnika, którego nie znał wprzódy, trochę się zawahał, ale się cofnąć wstyd
było. Oczu zbyt wiele patrzyło, król sam zatrzymał się, ze wschodów zszedłszy. Podworce
dokoła, wały, krużganki, galerie, okna napełnione były tłumem ciekawym.
Moszczyński, ufając w siłę niepospolitą, kopię tak ułożył, aby tarczę Kroaty rozbić, bo mu
się lekką wydała. Z wielkim rozpędem koni uderzyli się i zwarli. W istocie kopia Moszczyń-
skiego na wylot przeszła tarczę, ale Kroata, z siodła chcąc wysadzić przeciwnika, nagle swoją
włócznię pochylił i siodło rozdarłszy, w lędźwie go zranił, a nie tracąc czasu, już spod kolana
koncerz dobywszy, zamierzył się ciąć okrutnie Moszczyńskiego i byłby go okaleczył, gdyby
ogromny krzyk tuż stojących Węgrów, powtórzony przez tłumy, nie zmięszał go i nie po-
wstrzymał. Rzucili się niektórzy do Kroaty, który posłuszny miecz oddał i odjechał cały, gdy
Moszczyńskiego rannego musiano z siodła zsadzać.
Zborowski klął i łajał na cały głos i sam chciał biec na Kroatę, rwąc się tak, iż go musiano
gwałtem hamować. Czekan238 porwawszy, już się nad głową jego zamierzył, wydobywszy się
z rąk przyjaciół, gdy drudzy przypadli i odciągnęli go precz.
Trwała tu jeszcze wrzawa, gdy od króla, strwożonego tym zgiełkiem i krzykami, nadbiegł
marszałek z rozkazem, aby natychmiast się wszyscy z zamku wynosili. Zborowski albo nie
słyszał rozkazu, lub wściekły nie chciał nań zważać i gonił za Kroatą, aż go marszałek zam-
kowym ludziom porwać i uprowadzić kazał. Otrąbiono, aby wszyscy podwórza oczyszczali i
wychodzili; tłum powoli począł wyciągać, a straż zamkowa pędziła pozostałych, ale do Zbo-
rowskiego, który ze złości szalał, przystąpić nikt nie śmiał.
ChciaÅ‚ do króla, ale drzwi byÅ‚y pozamykane, woÅ‚aÅ‚, że na TÄ™czyÅ„skiego czekać musi —
nie ustępował. Tak prawie do wieczora na próżno go łagodzono, namawiano, przychodziły
posÅ‚y jedne po drugich — nie ustÄ™powaÅ‚. Zmuszono go nieco ustÄ…pić ku wrotom, gdy zaled-
wie się to stało, wybuch nowy jakiś zawracał go na plac gonitw ku zamkowi. Lżył ciągle Tę-
czyńskiego, obwołując go tchórzem i bezczelnym, łajał Kroatę, klął Moszczyńskiego, dosta-
wało się wreście i królowi, którego zwał lalką i babą.
Ledwie nieledwie, gdy już zmierzchało, a pan Samuel prawie pod wrotami był, zatętniało.
W czwał śpiesząc, nadbiegł uzbrojony Jan z Tęczyna i Wpadł na samą tę wściekłość przeciw-
nika, który pohamować się nie dając, wprost bez żadnego przygotowania do miecza się rwąc,
łajał i lżył Tęczyńskiego i jego towarzyszów.
Zaczęto z obu stron wielkimi głosami wołać: Na plac! Na plac!
Zakipiała krew w Tęczyńskim, Samuel był jak bezprzytomny. Nim przybyli na miejsce
wyznaczone, Zborowski chciał się rzucić na Jana. Wtem z boku stojący Wapowski, także
zbrojny i lamparcią skórę na ramieniu mający, widząc, że mieczów dobywano, uląkł się i sko-
czył pomiędzy nich. Żadna już siła Zborowskiego nie mogła powstrzymać, nie słyszał nic, nic
nie widział, a może Wapowskiego ujrzawszy, którego wrogiem był, jeszcze bardziej zajadły,
czekan podniósł i z sił całych dwa razy nim ciął go w głowę, tak że krew mu natychmiast
twarz zalała.
Wszyscy naówczas pamięć stracili, ci, co żyli z Tęczyńskim, i ci, co towarzyszyli Zborow-
skiemu, chwycili, co kto miał pod ręką, krzyk, zamięszanie i gwałt powstał straszliwy...
238 c z e k a n (z wÄ™g.) — broÅ„ w ksztaÅ‚cie obucha, z mÅ‚otkiem na koÅ„cu
141
Piechota, którą z sobą Tęczyński prowadził, dała ognia z kilku rusznic. Wszystko się
zmięszało, zbiło w jedną kupkę. Dopiero teraz przyjaciołom Samuela udało się człowieka
oszalałego, któremu kula nogę zadrasnęła, pochwycić i kupą z nim popędzić do wrót, do któ-
rych tłum z miasta nadbiegający szturmował. Ale rozkazy były dane, aby nikogo nie Wpusz-
czać na zamek.
Król Henryk, a bardziej jeszcze Francuzi z nim będący zlękli się tak tego tumultu i strza-
łów, że całą sprawę wzięli za spisek przeciwko nim wymierzony. Gdy w podwórzu odegry-
wała się ta krwawa scena, na zamku, co żyło Francuzów, zwołało się, zbroiło i w niezmiernej
trwodze, przeklinając Polskę, zabierało się do rozpaczliwej obrony. Wprawdzie Pibrak i kilku
roztropniejszych wszystko to składali na swarliwość i butę Polaków, ale strach ma wielkie
oczy.
Henryk blady, zamknięty w najdalszej komnacie, otoczony sprowadzoną gwardią, czekał
następstw wypadków, a każdy szmer i krzyk wystraszonych jego ludzi miotał ku drzwiom i
na obronę przeciw domniemanej napaści.