Sięgnął jeszcze głębiej w Moc, próbując dotknąć Tahiri... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Znajdowała się w jakimś ciemnym miejscu; czuł jej ból albo wspomnienie bólu. Nie wiedział, gdzie jej szukać.
Anakinie... - dotarło do niego.
Zaskoczyła go. Jego imię zabrzmiało z czystością dzwonków H'kig, bez najmniejszych zakłóceń.
- IdÄ™, Tahiri - szepnÄ…Å‚.
Anakinie... to jedno słowo obudziło emocje. Strach, smutek, nadzieja. Sięgnął ku niej bez słów, niczym czułym uściskiem. W odpowiedzi nadeszło gorące, pełne desperacji dotknięcie.
Znajdę cię obiecał. Trzymaj się tylko.
Nie! - nadleciało z daleka. Nie wiedział, czy stara się go ostrzec, czy reaguje na ostrze bólu, które wdarło się nagle pomiędzy nich, oderwało jąod niego. Znów został sam pośród umykających czubków drzew.
Od razu zaczął jej szukać, ale tym razem nie znalazł niczego, nawet cienia obecności.
- Nic ci nie będzie, Tahiri - wymamrotał. - Wiem, że nie.
Wyczuł jednak kogoś innego. Wydawało mu się, jakby zobaczył nagle

63 bladą gwiazdkę, gwiazdkę na całym niebie.
- Jaina - szepnął. - Cześć, Jaina.
Nie wiedział, czy i ona go wyczuła.
Mijały dni, zamglone i monotonne. Puszcze przechodziły w rozległe sawanny i przestrzenie bagien i oceanów, migoczących w świetle Yavina jak kuta miedź, a w słońcu jak płynne złoto.
Obserwował wędrujące stada olbrzymów, dla których nie miał nawet nazwy; dostrzegał je w mroku tylko jako cienie. Leciał dniem i nocą; zamykał oczy tylko na krótkie drzemki, czerpiąc siły z Mocy. Ostatnią rację żywnościową zjadł po dziesięciu dniach, ale nawet w dwa dni później jeszcze nie był głodny. Czuł się lekki, wibrujący, jak płomień błyskawicy, który przybrał ludzką postać.
Potrzebował tylko wody i zatrzymywał się, aby przedestylować jej trochę, kiedy ciało domagało się więcej płynów. Przez większość czasu jednak leciał zatopiony w otaczającej go przyrodzie. Szukał
Tahiri, próbował zrozumieć, co się z nią dzieje, przekazać jej choć cień nadziei.
Yavin przesłonił słońce i przetoczył się za horyzont. Anakin znalazł się w kompletnej ciemności.
Pozwolił, aby zmęczenie go opanowało; zaczął nawet myśleć o krótkiej drzemce, kiedy usłyszał
dziwny dźwięk. Z początku miał wrażenie, że go sobie wyobraził, bo w Mocy nie wyczuwał nic; ale dźwięk narastał, stawał się coraz wyraźniejszy i chłopiec wreszcie otworzył oczy, żeby sprawdzić, co się dzieje.
Obok niego, mniej więcej w odległości pięćdziesięciu metrów, leciał i ciemny kształt. Nie widać go było poprzez Moc.
- Och, Sithowe nasienie - wymamrotał pod nosem. Zamarł w kompletnym bezruchu, obserwując to dziwo. Leciało idealnie równo z nim, i nie mógł to być przypadek. Nie było tak duże jak skoczek koralowy, ale i niewiele mniejsze. Może to odpowiednik śmigacza? Coś lepiej przystosowanego do lotów w atmosferze niż statki, które widywał do tej pory?
Nie widział dobrze jego sylwetki, odbierał tylko namacalne wrażenie wielkości. Tu zresztą także mógł się mylić.
Czyżby sądzili, że jeszcze ich nie zauważył, a może próbowali tylko zorientować się, kim jest?
Odpowiedź poznał kilka chwil później, kiedy pojazd zmienił nieco kurs i ich trajektorie zaczęły się zbliżać.
- Nie wygląda to dobrze - mruknął chłopak.
Przesunął w dół regulator wysokości i opadł w małą przecinkę w czubkach drzew. Jakaś gałąź
zaczepiła o pojazd i obróciła go podwoziem do góry. Bez żyroskopu, który mógłby skorygować pozycję lotu, chłopak stwierdził, że na łeb, na szyję leci w kierunku ziemi. Obrócił pojazd do właściwej pozycji brutalnym, pozbawionym subtelności szarpnięciem czystej siły. Była to ta forma korzystania z Mocy, o którą zawsze oskarżał go brat Jacen.
- Moc nie jest palnikiem, którym można spawać pancerz - powiedziałby zaraz.
Cóż, bez tej makrospawarki Anakin byłby teraz workiem połamanych kości na leśnej ściółce. Moc podobno jest wszędzie, no nie?
Wyrównał lot pod gęstym baldachimem gałęzi. Znalazł się teraz w jeszcze głębszej ciemności, bo nie dochodziło tu nawet światło gwiazd. Zmniejszył nieco prędkość -jego ster był zbyt toporny, żeby mógł sobie pozwolić na wyścigowy lot pomiędzy pniami drzew z pełną prędkością. Pozwolił, żeby Moc kierowała jego dłońmi na drążku steru i wykorzystywał wzrok, aby szukać w mroku oznak obecności swojego prześladowcy.
Ale wykrył go dopiero słuchem. Zaniepokoił się. Coś z trzaskiem ścinało czubki drzew za jego plecami. Anakin poczuł, że włosy stają mu na głowie. Z czym ma do czynienia? Z żywym statkiem? Ze zwierzęciem?
Opadł, skręcił ostro i wśliznął się pomiędzy dwa drzewa, ścinając z jednego korę. Przez chwilę sądził, że mu się udało, ale zaraz usłyszał, że tajemnicza istota skręca w ślad za nim.

Tematy