— Cóż panu do moich dokumentów?
— Jestem oficerem policji angielskiej!
— A, to co innego! W takim razie zajdźmy do bramy, żeby nie robić zbiegowiska.
W bramie skrupulatnie przejrzał wizy i meldunki.
— A panowie co właściwie mają wspólnego z tym państwem? — szorstkim głosem pyta
naszych towarzyszy.
Nie przyzwyczajony do podobnych stosunków, czuję się dotknięty.
— To nasi znajomi i przyjaciele — objaśniam chłodno.
Anglik skrzywił wargi w bagatelizujący uśmiech.
— I see — zamamrotał wsiadając na motocykl i, lekko skłoniwszy głowę, odjechał. Za parę
chwil, kiedyśmy mijali gmach posterunku policyjnego, ujrzałem tegoż cywila w otoczeniu
gromady umundurowanych. Wydawał jakieś rozkazy.
Kerim zwolnił auto.
— Proszę się dobrze przyjrzeć tym ludziom. Z pewnością któryś z nich będzie odtąd za wami
chodził. Żaden krok nie ujdzie teraz ich uwagi. Przyjaźń z tubylcami w Indiach to wielce
podejrzana sprawa.
Karaczi
Kolorowo, bajecznie kolorowo jest w Indiach! Żaden kraj nie wytrzyma z nimi konkurencji.
Turbany: żółte, czerwone, niebieskie; szale: różowe, błękitne i lila. Przejrzyste muśliny i
ciężkie, szczerym złotem haftowane jedwabie — splotły się tu w mozaikę barw, pstrą, lecz nie
rażącą. Jaskrawą, lecz przedziwnie piękną i harmonizującą z tłem otoczenia.
Nawet policja, ta popielata, bezbarwnie ginąca na bruku europejskich ulic składowa część
powszedniości miasta, tutaj wykwita pąsem olbrzymich turbanów i blaskiem numerowanych
blach. Na skrzyżowaniu ulic posterunkowi wyglądają jak rozkwitłe maki wśród falującego
zboża głów.
Każdy Hindus ma na sobie coś błyszczącego i brzęczącego. Zamiłowanie do biżuterii nie jest
wyłączną cechą kobiet. Na stopach łachmaniarzy-oberwańców widzimy srebrne lub złote
obręcze, dzwoniące groszkami w pustym wnętrzu. W nozdrzach pań lśnią kolorowe kamyki, a
jedno ucho nieraz potrafi udźwignąć aż dziesięć dużych kolczyków, nabitych dookoła muszli
od góry aż po sam dół.
Ozdoby te nie mówią o bogactwie ich właścicieli. Stanowią bowiem produkt pierwszej
potrzeby, jak chleb, jak ryż, jak woda. Tworzą charakter kraju, jego duszą, jego wyraz.
Kolorowe brząkadła stokroć potrzebniejsze są Hindusce aniżeli sytość żołądka lub wygoda
mieszkania. One bowiem prezentują jej wartość społeczną wobec konkurentów. Zachodzą
fakty wypożyczania biżuterii od przyjaciółek, aby przynęcić starającego się o rękę kawalera.
Dopiero po ślubie ozdoby wracają do swych właścicielek.
Strój żony, mówiąc ściślej: ilość nawieszonych cacek oraz gatunek jedwabnego sari reklamuje
pozycję społeczną męża. W każde święto odbywają się przechadzki ustrojonych małżeństw
(ona o parę kroków za nin.)
— O! — wykrzykuje z uznaniem tłum przechodniów. — To znakomita osoba! Jakie wielkie
diamenty w nosie! Jakie pierścienie na palcach stóp!
Słysząc pochwalny szmer zachwytu, „znakomita osoba” dumnie wypina pierś i coraz wyżej
stawia nogi. Po każdym takim „szacunkowym” spacerze obywatel podnosi się lub opada w
opinii sąsiadów, niczym dolar na giełdzie.
Dziś dzień powszedni, mało więc kobiet na ulicach. Gdzieniegdzie śpiewające ich gromadki
suną w pielgrzymkach do świątyni.
Pierwsze nasze śniadanie w Indiach składało się z niezliczonej ilości kruchych ciasteczek
różniących się od siebie jedynie zawartością tłuszczu i formą. Poza tym zapamiętałem tylko i
wyłącznie smak papryki piekącej podniebienie, język, przełyk, żołądek, kiszki i duszę. Co
weźmiemy w usta, jedno od drugiego gorsze! Z trudem układają się wargi do uśmiechu
wdzięczności.
Kerim dokądś odesłał samochód. Trzeba wracać tramwajem. Niełatwo jednak zamiar ten
zrealizować. W koloniach angielskich człowiek nie nawykły do polityki wyższości rasowej
naraża się co krok na śmieszność. W dodatku na uśmiech nie samych Anglików (twórców tej