Tymczasem rozkazał ściągnąć wszystko, co tylko nadawało się do palenia. Ogniska musiały płonąć całą noc, a na czas walki należało podsycić je tak, by dobrze oświetliły okolicę.
Alerczycy podzielili się na kilka oddziałów. Największy z nich, ku zdziwieniu Rawata, udał się na wzgórze. Trwały tam jakieś prace, rozkopywano ziemię i przenoszono ją w koszach. Te niezrozumiałe czynności mocno zaniepokoiły tak żołnierzy, jak i mieszkańców osady.
Rawat od dłuższego już czasu gubił się w domysłach, czemu Alerczycy wtargnęli na tereny Imperium w takiej liczbie. Oddział, który wyciął pod lasem, był niewątpliwie przednią strażą tego wielkiego. Jednak zdawać by się mogło, że - tak, jak podpowiadał Dorlot - rabowanie wiosek i chwytanie niewolnika nie było celem zgrai. Zbyt duża liczba wojowników nie sprzyjała łupieżczym eskapadom, duży oddział łatwiej było odnaleźć i dogonić, niż mały. Zgraje liczące ponad setkę głów wychodziły z lasów jedynie po to, by oblec jakąś stanicę - w innych przypadkach nadmierna liczba wojowników była - jako się rzekło - tylko ciężarem.
Rawat nie wiedział, co ma o tym sądzić. Owe prace na wzgórzu dały mu znowu wiele do myślenia; zdawało się, że właśnie wzgórze jest celem wyprawy. W takim wypadku zrozumiałe było zgromadzenie wielu potrzebnych do pracy żołnierzy-robotników.
Czego jednak Alerczycy mogli szukać na wzgórzu?
Nadciągał zmierzch.
Oddziały "psów Aleru" otoczyły wieś i z właściwą sobie przyjemnością niszczenia podpaliły wszystkie nie objęte pierścieniem obrony zabudowania. Chłopki lamentowały a mężczyźni zgrzytali zębami, żałował chłopskich zagród i Rawat, ale w gruncie rzeczy pożary były mu na rękę, dawały bowiem gwarancję, że noc będzie jasna jak dzień. Alerczycy, w swym zapale niszczenia, często byli zdumiewająco bezmyślni.
Szturm nastąpił zgodnie z przewidywaniami Rawata, późnym wieczorem. Zaatakowano wszystkie barykady naraz, zmuszając obrońców do rozdzielenia szczupłych sił na wiele frontów.
Barykady zamykające ulicę były solidne i o nie Rawat obawiał się najmniej. Głównym jego zmartwieniem były te, które ustawiono między domami i budynkami gospodarczymi. Wozów i stołów, choć ściągnięto je z całej wsi, nie starczyło, by zbudować solidny wał wokół sześciu dużych zagród. W niektórych miejscach barykady były niskie i słabe; należało pchnąć w te miejsca więcej ludzi, ale Rawat nie miał skąd ich wziąć. Trzeba było przecież obsadzić jeszcze domy, których ściany przejąć musiały funkcje murów obronnych. Kiepskie to jednak były mury - podziurawione oknami, które, choć zastawione czym się dało, były kolejnym słabym punktem obrony.
Już pierwsze natarcie dziczy potwierdziło w całej rozciągłości obawy kapitana. Łucznicy trafili kilkunastu nadbiegających, ale zaraz zmuszeni byli odrzucić łuki i sięgnąć po miecze. "Psy Aleru" zaciekle darły się na barykady, chłopi spychali napastników widłami, ale na miejsce zabitych bądź ranionych przychodzili nowi. Ciskano oszczepy, pozostający nieco z tyłu czarni łucznicy słali strzałę za strzałą, nie bacząc, że w zamieszaniu trafiają równie często obrońców, jak i swoich. Na południowej barykadzie sytuacja była dobra, tam walczył Doltar, nieźle radzili sobie łucznicy Astata na północnej. Najgorzej działo się od zachodu, od strony lasu. Biło się tam tylko dwóch żołnierzy wspieranych przez chłopów; jeden zginął zaraz na początku, drugiego raniono oszczepem w bok. Chłopi walczyli zaciekle widłami i siekierami, ale zaprawieni do walki Alerczycy szybko uzyskali przewagę. Rawat pchnął tam jedyną rezerwę, jaką miał przy boku: ośmiu zbrojnych w alerskie oszczepy i siekiery chłopów pod wodzą miejscowych myśliwych. Chłopi wpadli z impetem na zdobytą już prawie barykadę i odepchnęli Alerczyków, ponosząc jednak bardzo ciężkie straty.
Mocno atakowane były okna, których strzegły w większości kobiety, dzieci i starcy. Próbujących wtargnąć do wnętrza domów Alerczyków oblewano wrzątkiem, dźgano widłami i rąbano siekierami. Rawat podziwiał później te dzielne dziewczyny i kobiety, które - często po raz pierwszy w życiu widząc bitwę - walczyły równie zaciekle, jak ich ojcowie, mężowie i bracia na barykadach.
Żadne okno nie zostało sforsowane.
Napastnicy włazili na strzechy, by dostać się górą poza linię obrony. Tych likwidować miały Agatra i Elwina, stojące przy Rawacie. Pracowały ciężko; małej Elwinie od bezustannego napinania twardej cięciwy mdlały ramiona. Rawat widział to, bacząc na ogólny przebieg bitwy starał się pomagać łuczniczkom w miarę swoich możliwości. Miał niezłe oko; nie mógł się równać ze swoimi gwardzistkami, ale od czasu do czasu wypuszczał strzałę i nierzadko trafiał, choć nie było to łatwe, w migotliwym świetle pożarów.