W kilka sekund później mówił już spiesznie i z najwyższym zdenerwowaniem:
- Wybaczcie... Nie mogę zrozumieć... Jakże to tak? Ja... Bez mojej zgody, bez pytania... Przecież diabli wiedzą, co on narozrabia!
W tym momencie dotknięty do żywego nieznajomy odwrócił się na taborecie.
- Bardzo przepraszam - zaczął - jestem kierow...
Ale Persikow machnął na niego haczykiem i kontynuował:
- Wybaczcie, nie mogę zrozumieć... Ja, wreszcie, kategorycznie protestuję. Nie daję mojej sankcji na doświadczenia z jajkami... Przynajmniej do czasu, dopóki sam nie spróbuję...
W słuchawce coś kwakało i postukiwało i nawet z pewnej odległości można się było zorientować, że pobłażliwy głos w słuchawce rozmawia z małym dzieckiem. Skończyło się na tym, że pąsowy Persikow z trzaskiem odłożył słuchawkę i powiedział obok niej, do ściany:
- Ja umywam ręce.
Wrócił do stołu, sięgnął po papier, przeczytał go raz z góry na dół ponad okularami, potem jeszcze raz z dołu do góry przez okulary i nagle zawył:
- Pankrat!
Pankrat stanął w drzwiach, jakby wyskoczył z zapadni w operze. Persikow spojrzał na niego i szczeknął:
- Wynoś się, Pankrat!
I Pankrat, którego twarz nie zdradziła nawet odrobiny zdziwienia, zniknął.
Następnie Persikow zwrócił się do przybyłego i zaczął mówić:
- Najmocniej przepraszam... Róbcie sobie, co chcecie. To nie moja rzecz. Mnie to zresztą nie interesuje...
Przybysza profesor nie tyle uraził, ile zdumiał.
- Przepraszam - zaczął przybyły - jesteście wszak towarzyszem?...
- Co pan ciągle “towarzyszu” i “towarzyszu”... - posępnie oddudnił Persikow i zamilkł.
- Ładne rzeczy! - odmalowało się na twarzy Rokka.
- Przep...
- A więc proszę, przerwał mu Persikow. - Oto lampa łukowa. Z niej, przesuwając okular, otrzyma pan - Persikow szczęknął pokrywą komory, która przypominała aparat fotograficzny - wiązkę, którą następnie może pan regulować przesuwając obiektyw, oto numer jeden... a tu lustro numer dwa - Persikow zgasił płomień i znów rzucił go na azbestową podłogę komory - na podłodze zaś, w polu padania promienia, może pan sobie rozłożyć co się panu żywnie podoba i robić doświadczenia. Niezmiernie proste, prawda?
Persikow chciał wyrazić ironię i pogardę, ale przybysz tego nie zauważył, uważnie wpatrywał się błyszczącymi oczkami w komorę.
- Uprzedzam tylko - ciągnął Persikow - że nie należy wsuwać rąk w promień, ponieważ, jak zauważyłem, powoduje on hipertrofię naskórka... a czy to zmiany złośliwe, czy nie, tego jeszcze, niestety nie zdążyłem ustalić.
Tu gość zwinnie ukrył dłonie za plecami upuściwszy przy tym skórzaną cyklistówkę i spojrzał na ręce profesora. Przepalone były jodyną, a prawa zabandażowana w nadgarstku.
- A wy, profesorze?
- U Szwabego na Kuznieckim Moście może pan sobie kupić gumowe rękawiczki - odparł z irytacją profesor. - Ja nie mam obowiązku o to się troszczyć.
Tu Persikow spojrzał na swego gościa niczym przez lupę:
- Skąd się pan wziął? W ogóle... dlaczego pan?...
Rokk w końcu strasznie się obraził.
- Bardzo przepra...
- Przecież trzeba przynajmniej wiedzieć, o co chodzi!... Dlaczego pan się uczepił tego promienia?...
- Dlatego, że to sprawa największej, ogromnej wagi...
- Aha. Największej? W takim razie... Pankrat!
A kiedy Pankrat się zjawił:
- Poczekaj, zastanowię się.
I Pankrat pokornie czekał.
- Nie mogę - mówił Persikow - zrozumieć jednej rzeczy: po co ten pośpiech, ta tajemnica?
- Jużeście mnie, profesorze, zbili z pantałyku - odpowiedział Rokk. - Wiecie przecież, że nam kury wyzdychały co do nogi.
- Więc co z tego? - wrzasnął Persikow. - Chce je pan momentalnie wskrzesić, czy jak? I dlaczego akurat za pomocą nie zbadanego jeszcze promienia?
- Towarzyszu profesorze - oświadczył Rokk - słowo daję, że nie wiem, co mam odpowiedzieć. Mówię wam przecież, że musimy odbudować w kraju hodowlę kur, bo za granicą wypisują o nas okropne rzeczy. Tak.
- A niech sobie wypisują...
- No, wiecie... - zagadkowo powiedział Rokk i pokręcił głową.
- Któż to, ciekaw bym wiedzieć, wpadł na pomysł hodowania kur z jajek...
- Ja - odparł Rokk.