Jeden z nich zamierzał się sprzeciwić, ale sąsiedzi wzrokiem zamknęli mu usta.
- Gdzie złożymy ofiarę? - spytał księdza właściciel ziemski.
Oburzony burmistrz, którego autorytet został narażony na szwank, nie ukrywał wściekłości.
- Ja o tym decyduję. Nie chcę, by nasza ziemia została splamiona krwią. Bądźcie wszyscy jutro o tej samej porze obok celtyckiego monolitu. Przynieście lampy, latarki kieszonkowe, pochodnie, aby każdy dobrze widział ofiarę i mógł celnie mierzyć. Ksiądz zszedł z krzesła - zebranie dobiegło koń-174 ca. Mieszkańcy wrócili do domów i położyli się spać. Burmistrzowi żona opowiedziała o przebiegu spotkania z Bertą. Dodała, że po rozmowie z właścicielką hotelu doszły do wniosku, że staruszka o niczym nie wie, jedynie poczucie winy sprawiło, że początkowo myślały inaczej.
- Moja droga, nie ma ani żadnych duchów ani przeklętego wilka - skwitował krótko burmistrz.
Ksiądz spędził noc w kościele na modlitwie.
Chantai zjadła na śniadanie kromkę czerstwego chleba, bo w niedzielę piekarz nie przyjeżdżał do Yiscos. Wyjrzała przez okno i zobaczyła na ulicy mężczyzn z bronią w ręku. Przygotowała się na śmierć, bo skąd mogła wiedzieć, czy przypadkiem nie zostanie wybrana. Lecz nikt nie zapukał do jej drzwi. Mężczyźni ze strzelbami na ramieniu szli w stronę kościoła, wchodzili do zakrystii i po krótkim czasie wychodzili stamtąd z pustymi rękoma.
Ciekawa najnowszych plotek poszła do hotelu, gdzie właścicielka opowiedziała jej o przebiegu wieczornego zebrania, o wyborze ofiary i o propozycji księdza. Jej wrogość wobec Chantai gdzieś się ulotniła.
- Muszę ci powiedzieć jedno. Pewnego dnia mieszkańcy Yiscos zdadzą sobie sprawę, ile ci zawdzięczają.
- Ale czy rzeczywiście nieznajomy pokaże nam swoje złoto? - niepokoiła się Chantal mimo woli.
- Co do tego nie mam cienia wątpliwości. Właśnie wyszedł z pustym plecakiem.
Chantal postanowiła nie iść na spacer do lasu, bo musiałaby przejść obok domu Berty i spojrzeć jej w oczy. Wróciła do siebie i przypomniała sobie dziwny sen z ubiegłej nocy. W tym śnie anioł wręczył jej jedenaście sztabek złota. Prosił, by je sobie wzięła. Chantal tłumaczyła, że nie może ich przyjąć, bo ktoś za to złoto musi zginąć, lecz anioł zapewniał, że wcale nie, przeciwnie, sztabki są dowodem na to, że złoto jako takie nie istnieje.
Dlatego właśnie poprosiła właścicielkę hotelu, by porozmawiała z nieznajomym. Miała własny plan, ale ponieważ przegrała już wszystkie swoje życiowe bitwy, wątpiła, czy tym razem jej się powiedzie.
Berta podziwiała zachód słońca, gdy ujrzała księdza w towarzystwie trzech mężczyzn zbliżających się do jej domu. Ogarnął ją głęboki smutek. Po pierwsze, wybiła jej godzina; po drugie, jej mąż nie zjawił się, by ją pocieszyć (może z obawy przed tym, co mógłby usłyszeć, a może ze wstydu, bo nie mógł jej ocalić); a po trzecie, zdała sobie sprawę, że jej oszczędności pozostaną w rękach bankierów, i gorzko żałowała, że ich dotąd nie roztrwoniła.
Ale miała też powody do radości. Niebawem spotka się z mężem; w dodatku ostatni dzień jej życia był co prawda nieco chłodny, lecz słoneczny, a nie każdy ma ten przywilej, by odejść z tak pięknym wspomnieniem.
Proboszcz dał znak towarzyszom, by trzymali się z boku, a sam zbliżył się do Berty.
- Dobry wieczór - powitała go. - Niech ksiądz zobaczy jak wielki jest Bóg i jak piękny stworzył dla nas świat.
"Zabiją mnie, ale przynajmniej wszyscy będą się czuli winni mojej śmierci" - pomyślała.
-Nie wyobrażasz sobie, córko, jak piękny jest raj - odparł ksiądz, starając się zachować zimną krew.
-Nie wiem, czy jest piękny, nie mam nawet pewności, że istnieje. Czy ksiądz już tam był?
-Jeszcze nie. Ale znam piekło i wiem, że jest potworne, choć z daleka wydaje się urocze. Zrozumiała, że jest to aluzja do Yiscos.
- Mylisz się, księże proboszczu. Byłeś w raju i go nie rozpoznałeś. Zresztą zdarza się to większości ludzi na tym świecie. Szukają cierpienia tam, gdzie znaleźliby największą radość, bo wydaje im się, że nie zasługują na szczęście.
- Wygląda na to, że ostatnie lata dały ci głęboką mądrość.
-Już od dawna nikt mnie nie odwiedzał, ale ostatnio, o dziwo, wszyscy przypomnieli sobie o mo im istnieniu. Proszę sobie wyobrazić, że wczoraj wie czorem zaszczyciły mnie wizytą właścicielka hotelu i żona burmistrza. Dziś to samo czyni proboszcz.
Czyżbym przypadkiem stała się ważną osobistością?
- Bardzo ważną. Najważniejszą w Yiscos.
- Czy odziedziczyłam jakiś spadek?
- Dziesięć sztabek złota. Mężczyźni, kobiety i dzieci będą ci dziękować przez wiele pokoleń. Nie wykluczone, że postawią pomnik na twoją cześć.
- Wolałabym raczej fontannę, bo nie tylko zdo bi, ale też gasi pragnienie strudzonych wędrowców i każdy może się cieszyć jej widokiem.
-Zbudujemy fontannę. Masz moje słowo.
Berta uznała, że już dość tych żartów i czas przejść do sedna sprawy.
- Wiem o wszystkim. Skazujecie na śmierć nie winną kobietę, która nie potrafi się obronić. Niech będzie przeklęty ksiądz, ta ziemia i jej mieszkańcy.
- Niech będą przeklęci - zgodził się proboszcz.
- Ponad dwadzieścia lat błogosławiłem tę ziemię, ale nikt mnie nie słuchał. Przez cały ten czas stara łem się natchnąć dobrem serca ludzi, aż zrozumia łem, że Bóg wybrał mnie, abym stał się Jego lewą ręką i ukazał im zło, do jakiego są zdolni. Może w ten sposób wystraszą się i nawrócą.
Bercie chciało się płakać, lecz powstrzymała łzy.
To piękne słowa, ale niestety puste. Banalne wy tłumaczenie dla okrucieństwa i niesprawiedliwości.
-W przeciwieństwie do innych, nie czynię tego dla pieniędzy. Wiem, że to złoto jest przeklęte, tak samo jak ta ziemia, i nikomu nie przyniesie szczę ścia. Czynię tak, bo o to poprosił mnie Bóg. Albo ra czej dał mi rozkaz w odpowiedzi na moje modlitwy.