Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Muszę pobiec do Euterpe i z powrotem. ­Podszedł do swego domu.
- Sam go zbudowałeś? - spytała Eleuth depcząc mu po piętach.
- Tak jakby.
- Jak wojownik Sidhów. Oni muszą budować sobie sami dach nad głową... ale sprytny jesteś jak na człowieka, naprawdę. Michael odważył się wreszcie zerknąć na nią; wyraz twarzy
Eleuth nadal był spokojny i prosty. Nie szydziła z niego. - Dzięki za pomoc - powiedział. Czuł się bardzo niezręcznie.
Eleuth rozejrzała się po pagórku z wyrazem zachwytu i nie­smaku na twarzy, a potem uśmiechnęła się i pożegnała z Michae­lem. Kiedy przechodziła przez strumień, Michael podziwiał ruchy jej nóg. Były długie, pełne gracji. Zaczerwienił się. Na swój sposób była nawet ładna; nie, nie tylko ładna (może nawet całkiem nieładna) - ale piękna. No ale skąd miał wiedzieć, co uchodzi za piękne w Królestwie?
Pociąg do Mieszanki, był tego pewien, mógłby oznaczać perwer­sję i tylko jeszcze bardziej skomplikowałby mu życie.
- Człowieku-dziecko! - Szła ku niemu Nare z dwoma gruby­mi, na oko dwumetrowymi tyczkami. - Biegnij do Euterpe. Trzymaj to nad głową w tamtą stronę i przed sobą w drodze powrotnej. Wręczyła mu jedną tyczkę. Zważył ją w ręku i jęknął w duchu.
- A co potem?
- Kiedy będziesz już wystarczająco silny, nauczysz się po­sługiwać kijem. - Postukała lekko drugim kijem o jego tyczkę tuż przy ściskającej ją dłoni. - Albo połamię ci wszystkie palce. Te­raz leć.
Michael puścił się pędem. Bez poślizgnięcia się przebył strumień i pogratulował sobie w duchu nowo nabytej koordynacji ruchów. Pozostawiając za sobą mokre ślady pokonał wielkimi susami pierwsze sto metrów, chociaż od tyczki bolały go ramiona. Po przebiegnięciu pięciuset metrów trzymał się jeszcze dobrze. Pod koniec pierwszego kilometra był już pewien, że tyczka ściągnie go do dołu i że znalazłszy się raz na ziemi, nieodwołalnie umrze.
Usiłował sobie przypomnieć, jak się oddycha biegnąc; równo­miernie, tak by nie pozwolić nogom wybijać powietrza z płuc. W ustach miał sucho, a płuca piekły, jak spryskane żrącym
kwasem. Ramiona były parą sterczących w górę kolumn bólu i uginały się pod nim kolana; mimo to zaciskał zęby i biegł dalej. Pokaże im, że jednak się do czegoś nadaje. Dosyć miał tych upokorzeń...
Zaczepił dużym palcem u nogi o kamień i rozciągnął się jak długi w pyle. Upuszczona tyczka odbiła się od ziemi jednym końcem, potem drugim i potoczyła po drodze. Wydłubał sobie piasek spomiędzy zębów, pomacał stłuczone usta i nos, usiłując jednocześnie zapanować nad rozpaczliwym łykaniem powietrza
Pół godziny później, czerwony na twarzy, opierając dłonie na kolanach, stał na uginających się nogach przed peryferiami Euterpe. Tyczkę cisnął obok siebie na ziemię. Nie miał wcale pewności, czy będzie w stanie podnieść ją jeszcze. - Chryste ­wysapał. - Jestem zwyczajnym mięczakiem. Równie dobrze mógłby mnie wtedy zabić.
Dopiero po kilku minutach uświadomił sobie, że niedaleko, tuż przy jednej z małych furtek dla pieszych w murze otaczającym Euterpe, zebrał się mały tłumek gapiów. Przyglądali mu się ciekawie nic na razie nie mówiąc. Chciał się wyprostować i skrzy­wił się. Z grupki wystąpiła kobieta o kasztanowych włosach, którą widział ostatnio na obiedzie w hotelu. - Co ty tu znowu ro­bisz? - spytała głosem kipiącym złością. - Nie odpowiadają ci Mieszańcy?
Popatrzył na nią spode łba, dysząc ciężko.
- Oni pracują nad moją sprawnościa - wydusił z siebie. Nie chciał żadnych zatargów - dlaczego ludzie mieliby się na niego wściekać?
- A po co ci ta sprawność? - spytał jakiś mężczyzna zza pleców innych.
- Nie wiem - odparł Michael. Podniósł tyczkę, z trudem zmuszając palce, aby się na niej zamknęły, i odwrócił się, żeby ruszyć w drogę powrotną.
- Michael!
Przez furtkę wybiegł Savarin. Michael wsparł się na swojej tyczce wdzięczny mu za przyjazny ton i pretekst do nieco dłuższego odpoczynku. Miał teraz wrażenie, że jego piersi wypeł­nione są wodą. Zakaszlał i otarł pot z czoła.
- Trenujesz? - spytał Savarin. Michael skinął głową i z tru­dem przełknął ślinę. - No cóż, to ci nie zaszkodzi.
- O, naprawdę?
- Uczą cię... jak walczyć, może jak walczyć z Sidhami? Pokręcił głową. - Uczą mnie, jak uciekać przed Sidhami. Savarin zachmurzył się. - Kiedy będziesz mógł tu wrócić?
Chciałbym cię poznać z pewnymi ludźmi.
- Nie wiem. Zamierzają teraz częściej wykorzystywać mnie na posyłki. Może później.
- Jeśli będziesz mógł, przyjdź do budynku szkoły - stoi po drugiej stronie ulicy odchodzącej od Kojca, w środku miasta. Poza nauczaniem nowo przybyłych uczę też języków i różnych takich rzeczy. Wpadnij do mnie.
Michael obiecał, że skorzysta z zaproszenia, i wskazując tyczką za siebie powiedział: - Muszę teraz wracać.
- Spójrzcie tylko! - wrzasnął z tłumu jakiś piskliwy, męski głos. - Dają temu łobuzowi fortunę w drewnie!
-- Zamknij się! - krzyknął Savarin wymachując ramionami i ruszając na tłum. - Do domu, zamknąć się, cisza!
Michael usiłował ponownie nadać sobie tempo, które z począt­ku było niewielkie. Po przebyciu połowy drogi kryzys zaczął jednak ustępować i biegło mu się coraz lżej. Złapał drugi oddech, ale nie doświadczywszy przedtem niczego podobnego, nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego ciało zdawało się przystosowywać do zaistniałej sytuacji i dawało z siebie wszystko.
Zbliżało się już południe, kiedy dotarł do strumienia, przedostał się na drugi brzeg i zziajany dowlókł do Spart stojącej na pagórku. Spart wzięła od niego tyczkę i ostrym gwizdem przywołała pozostałe dwie Żurawice.
Z chaty wyszła Coom, żeby go obejrzeć. Obmacała mu nogi i ramiona, a potem potrząsnęła gwałtownie głową i odrzuciła do tyłu szare jak kurz włosy. Usgal! Nalk - odezwała się wskazując na strumień. Śmierdzisz.
- To nie w porządku- zaprotestował, chmurząc się urażony. - Nic nie będzie w porządku, dopóki się nie wykąpiesz ­powiedziała spokojnie Spart. - Później pójdziesz z Coom i bę­dziesz dalej pracował.
- Ale ja jestem skonany.
- Nie biegłeś bez przestanku - powiedziała. Nare wyglądają­ca przez okno zarechotała i schowała się w chacie.