piersiami jego gwałtownie przyspieszające tętno... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zastanawiała się, czy pragnął jej równie mocno jak ona jego.
Niespodziewanie przerwał pocałunek. Pochylił głowę i jego wargi znalazły się przy jej piersi. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy jego język zaczął raz po raz
trÄ…cać twardniejÄ…cy sutek. Jeszcze, jeszcze, woÅ‚aÅ‚o jej cia­
ło. Serce tłukło o żebra. Rozpalała się coraz bardziej.
Grant przetoczył się nad nią i wsunął dłonie między jej
uda. Ustami znowu wpił się w jej wargi. Kiedy jego palce zaczęły pieszczoty, wyprężyła się. Miała wrażenie, że całe
podbrzusze zajęło siÄ™ żywym ogniem. Anna zawsze uwa­
żała siebie za raczej pasywną w łóżku. Grant sprawił, że
zaczęła aktywnie uczestniczyć w rozkoszach. I pokochała własną kobiecość.
Uniosła powieki i napotkała spojrzenie jego zielonych
oczu. Lśniły rozpalającymi go namiętnościami. Znała te
oczy. Kochała go.
Fala za falą targały nią coraz gwałtowniejsze spazmy
rozkoszy, aż krzyknęła głośno, a pod powiekami rozbłysły sztuczne ognie.
- Anno, kochanie - powiedział Grant miękko. - Jestem
przy tobie.
Dygotała. Całe jej ciało pulsowało, wciąż jeszcze
wstrząsane słodką torturą, lecz ciągle było jej mało.
- Wejdź we mnie - wyszeptała chrapliwie, z trudem łapiąc oddech. Jej dłoń szukała go gorączkowo.
-Nie.
-Co?
- Innym razem.
- Grant...
Pocałował ją, uwolnił się z jej zaciśniętej dłoni.
- Anno, ta noc i ten poranek były dla ciebie. Żebyś poczuła się lepiej, zgoda?
- Nie. Nie zgadzam siÄ™.
Usiadł.
- Będzie jeszcze mnóstwo okazji.
Akurat! - pomyślała Anna. Nie będzie więcej okazji.
Może jeszcze tylko kilka nocy, może kilka cudownych tygodni, ale nawet tego nie mogła być pewna. On wkrótce wróci do siebie, do domu. Do swojego życia.
Przyglądała się, jak wkładał dżinsy i koszulę. Tylko
mocno zaciśnięte szczęki wskazywały, ile wrzało w nim
niespełnionej namiętności.
- Dokąd idziesz? - spytała.
- Mam spotkanie.
-Z kim?
- Z jednym z pracowników Spencera.
Szok i przerażenie ścisnęły jej serce.
- Jedziesz do San Francisco?
-Tak.
Westchnęła. Jeszcze przed chwilą pełna zapału, teraz
poczuła strach.
- Grant, czemu nie zostawisz rozwiÄ…zania tej sprawy
policji?
- Bo nie mogÄ™.
- A jeśli znów wpadniesz w tarapaty?
Podszedł do niej niecierpliwie.
- Posłuchaj, Anno, nie mogę nic zrobić, dopóki nie
oczyszczę się z podejrzeń o morderstwo.
- Czego nie możesz zrobić? Wrócić do domu?
-Tak.
Poczuła w sercu bolesne ukłucie.
- A nie myślałeś o kochaniu się ze mną? To też musi
poczekać?
Mocno zacisnął szczęki.
- Przecież powiedziałem ci, o co mi chodziło. Masz
grypÄ™-
Pominęła milczeniem te kiepskie wykręty i od razu
przeszła do rzeczy.
- Czego ci jeszcze potrzeba? Przecież już oczyszczono
cię z podejrzeń o zabicie Spencera.
- Wcale nie. Policjanci stale mnie śledzą. Jestem tego pewien. A moi bracia i siostry, chociaż byli wspaniali, czasami przyglądają mi się podejrzliwie albo odwracają wzrok.
- Głupstwa wygadujesz. Przecież są dla ciebie cudowni.
- Ale są tylko w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewni, że jestem niewinny.
- Nie zgadzam się. Ten portret pamięciowy i cała ta historia z szantażem rzuca na dochodzenie zupełnie nowe światło.
- Nie nowe, ale może inne. I to jest właśnie to, co muszę zrobić. - Pocałował ją.
Przez kilka słodkich sekund trwał tuż przy jej twarzy,
czekając, by odwzajemniła pocałunek albo uśmiechnęła
się do niego, albo dała jakikolwiek znak wsparcia i zrozumienia.
Zawsze mógł liczyć na Annę. Wiedział to na pewno.
Uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
- Powodzenia - powiedziała. - Mam nadzieję, że odkryjesz coś wartościowego.
Spojrzenie Granta złagodniało. Pocałował ją jeszcze
raz.
- Kiedy znów cię zobaczę? - spytał.
- DziÅ› wieczorem?
Twarz mu pojaśniała.
- A co mnie spotka, jeśli dam ci trochę spokoju?
- Nigdy nie chciałam, żebyś dawał mi spokój. Robiłam
to dla ciebie.
- To już przestań. - Droczył się z nią.
Roześmiała się. Kochała Granta, a niewiele czasu już
jej zostało.
- Zatem dziś wieczorem? - spytała. - Kolacja?
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Jestem pewna.
- Może przywiozę coś...
- Nie. - Usiadła i podciągnęła kołdrę pod brodę. - Czuję się doskonale. Chcę sama coś ugotować.
- Uwielbiam twojÄ… kuchniÄ™.
A ja uwielbiam ciebie, pomyślała.
- PrzyjadÄ™ o szóstej - powiedziaÅ‚ i pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… na po­
żegnanie.
Anna wstała z łóżka. Trochę kręciło jej się w głowie
od przeżytych niedawno rozkoszy i niezwykłej nocy, jaką miała za sobą. Szkoda, że ten poranek skończył się tak szybko. Usłyszała trzaśniecie frontowych drzwi. Grant
wyszedł z domu. Powodzenia, posłała mu w duchu życzenie.
Samolubnie pomyślała jednak, że może nie znajdzie
niczego nowego. Pragnęła go, chciała, by był bezpieczny. Z nią. I szczerze się bała, że nowy ślad w sprawie śmierci Spencera, na który natrafi, może zniszczyć jego
przyszłość.
- Ma pan jego oczy.
Słyszałem to już wiele razy, pomyślał Grant ponuro. Nerwowo poprawił się w fotelu. Miał ochotę walnąć pięścią w ścianę. Czy to takie dziwne, że miał oczy takie
same jak jego ojciec? Chyba że w tym stwierdzeniu kry­
ło się drugie dno: pytanie o to, co jeszcze, oprócz oczu,
mieli wspólnego.
- Nie chodzi o ich wyraz, ale o kolor.
Naprzeciwko Granta, po drugiej stronie olbrzymiego,
mahoniowego biurka, w ciemnym, małym gabinecie na
ostatnim piętrze budynku Ashton-Lattimer Corporation
siedział młody, ponad trzydziestoletni mężczyzna, który
dzień wcześniej zgodził się porozmawiać z najstarszym
dzieckiem Spencera. Był jedynym pracownikiem, który zechciał się spotkać z Grantem.
Young Pritchard przygładził rzadkie włosy i uśmiechnął się blado.
- Wyraz? - powtórzył Grant.
- Ma pan tak samo poważne spojrzenie, jak pan Ashton
pod koniec życia, ale nie ma w nim tej arogancji.
Spencer arogancki? Nie takich informacji Grant oczekiwał. Potrzebował czegoś, co być może przeoczyła policja, a co rzuciłoby na sprawę nowe światło.
- Wie pan - Young pochylił się, jakby zamierzał zdradzić mu jakiś sekret - on bardzo często mówił o swoim pierworodnym. O najstarszym synu.
- NaprawdÄ™?
- Oczywiście. Zawsze sądziłem, że chodziło mu o syna

Tematy