Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Postulani wyprowadził samochód. Opat wsiadł, nastawił cel jazdy i opadł znużony na poduszki, a w tym czasie automat uruchomił silnik i skierował samochód w stronę bramy. Przejeżdżając przez bramę, opat zobaczył dziewczynę, która stała na poboczu. Miała ze sobą dziecko. Nacisnął guzik kasujący program. Samochód zatrzymał się. “Czekam" - oznajmił automatyczny układ sterowania.
Dziewczyna miała biodro w gipsie, który sięgał od pasa po lewe kolano. Opierała się na szczudłach i ciężko dyszała. W jakiś sposób wydostała się z domu gościnnego i przeszła przez bramę, ale nie ulegało wątpliwości, że dalej pójść nie da rady. Dziecko przywarło do szczudła i przyglądało się ruchowi samochodowemu na autostradzie.
Zerchi otworzył drzwi i wysiadł bez pośpiechu z samochodu. Spojrzała na niego, ale natychmiast odwróciła wzrok.
- Dlaczego wstałaś z łóżka, moje dziecko? - spytał z westchnieniem. -Z tym biodrem powinnaś leżeć. Dokąd się wybierasz? Przeniosła ciężar ciała i twarz skręciła się jej z bólu.
- Do miasta - odparła. - To pilne. Muszę tam iść.
- Chyba nie tak pilne, żeby ktoś nie mógł załatwić tej sprawy za ciebie. Poproszę brata...
- Nie, proszę ojca, nie! Nikt nie może tego za mnie załatwić. Muszę dostać się do miasta.
Kłamała. Był pewien, że kłamała.
- No dobrze - powiedział. - Zabiorę cię do miasta. I tak tam jadę.
- Nie! Pójdę! Jestem... - Zrobiła krok i łapczywie wciągnęła powietrze w płuca. Byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzymał.
- Nie, moje dziecko, nie dojdziesz do miasta, nawet gdyby święty Krzysztof podtrzymywał twoje szczudła. No, chodź, odprowadzę cię do łóżka.
- Muszę dostać się do miasta, przecież powiedziałam! - wrzasnęła ze złością.
Dziecko, przestraszone tym, że matka tak się zezłościła, zaczęło jednostajnie płakać. Przez chwilę próbowała ukoić jego przerażenie, ale po chwili opadła z sił.
- No dobrze, proszę ojca. Podwiezie mnie ojciec do miasta?
- Nie powinnaś w ogóle wychodzić z łóżka.
- Przecież powiedziałam, że muszę...!
- No dobrze. Pomogę ci wsiąść... dziecko... teraz ty.
Dziecko krzyczało histerycznie, kiedy ksiądz uniósł je i posadził w samochodzie obok matki. Przywarło do niej mocno i zaczęło znowu monotonnie łkać. Ze względu na luźne i wilgotne ubranie oraz osmolone włosy trudno było określić płeć dziecka, ale opat Zerchi domyślił się, że jest to dziewczynka.
Raz jeszcze zaprogramował automatycznego kierowcę. Samochód poczekał na przerwę w ruchu i wjechał na średnio szybkie pasmo autostrady. Kiedy dwie minuty później zbliżyli się do obozu Zielonej Gwiazdy, opat uruchomił przycisk i skierował samochód na wolniejsze pasmo.
Przed terenem zajętym namiotami defilowała uroczystym szeregiem pikieta pięciu zakapturzonych mnichów. Przechodzili procesją to w jedną, to w drugą stronę przed znakiem Obozu Miłosierdzia, ale pilnowali się, żeby nie wychodzić poza ścieżkę wytyczoną dla użytku publicznego. Na świeżo wymalowanych planszach można było przeczytać:
 
TY, KTÓRY WCHODZISZ,
ŻEGNAJ SIĘ Z NADZIEJĄ.
 
Zerchi zamierzał przystanąć i porozmawiać z nimi, ponieważ jednak miał w samochodzie dziewczynę, zadowolił się tym, że przyjrzał się, jak przechodzą. Ubrana w habity i kaptury, powolna, żałobna procesja nowicjuszy rzeczywiście wywierała odpowiednie wrażenie. Zapewne dla Zielonej Gwiazdy nie był to zbyt wielki kłopot i nie zanosiło się na założenie obozu gdzieś dalej od opactwa, zwłaszcza że jak już doniesiono, wkrótce pojawiła się mała bojówka, która obrzuciła kamykami i zniewagami pikietujących. Na poboczu zaparkowano dwa samochody policyjne i kilku funkcjonariuszy stało w pobliżu, przyglądając się wszystkiemu z twarzami pozbawionymi wyrazu. Ponieważ bojówka pojawiła się zupełnie niespodziewanie, a samochody policyjne przyjechały natychmiast potem, akurat na czas, żeby zobaczyć, jak bojówkarze próbują wydrzeć pikietującym planszę, a także ponieważ przedstawiciel Zielonej Gwiazdy zaraz potem ruszył po nakaz sądowy, opat podejrzewał, że walka z pikietą została równie starannie przygotowana, jak pikietowanie, aby dzięki temu przedstawicielowi Zielonej Gwiazdy łatwiej przyszło uzyskać nakaz. Zapewne mu się uda, ale do tej pory opat Zerchi ani myślał zabierać nowicjuszy.