Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- A to wy, Anna, jakże się macie? - zwrócił się do młodej, przystojnej kobiety w czerwonej chustce na głowie , która, że ręce miała uwalane ziemią, przez zapaskę ujęła jego rękę i pocałowała.
- Jakże się ma ten wasz chłopak, com go to we żniwa chrzcił?
- Bóg zapłać dobrodziejowi, zdrów, się chowa i coś niecoś bałykuje.
- No, zostańcie z Bogiem.
- Panu Bogu oddajem.
I ksiądz skręcił na prawo, ku cmentarzowi, który leżał z tej strony wsi, przy topolami wysadzonej drodze.
Długo za nim spoglądali w milczeniu, na jego smukłą, pochyloną nieco postać, dopiero gdy przeszedł
niskie, kamienne ogrodzenie cmentarza i szedł między mogiłami ku kaplicy, co stała wpośród pożółkłych brzóz i klonów czerwonych, rozwiązały się im języki.
- Lepszego to i na całym świecie nie znaleźć - zaczęła któraś z kobiet.
- Juści, chciały go też zabrać do miasta... żeby ociec z wójtem nie jeździli prosić biskupa, to byśwa go i nie mieli... Kopta no, ludzie, kopta, bo do wieczora mało daleko, a ziemniaków mało wiele! - mówiła Anna wysypując swój kosz na kupę żółcącą się na rozkopanej ziemi, pełnej zeschłych łęcin.
Wzięli się chyżo za robotę i w cichości, że ino słychać było dziabanie motyczek o twardą ziemię, a czasem suchy dźwięk żelaza o kamień. Czasami ktoś niektoś wyprostował zgięty i zbolały grzbiet, odetchnął głęboko, popatrzył bezmyślnie na siejącego przed nimi i znowu kopał, wybierał z szarej ziemi żółte ziemniaki i rzucał do kosza, przed się stojącego.
Ludzi. było kilkanaścioro, przeważnie starych kobiet i komorników, a za nimi bieliły się dwa krzyżaki, u których w płachtach leżały dzieci raz w raz popłakując.
- A tak i stara poszła we świat - zaczęła Jagustynka
- Kto? - spytała Anna podnosząc się.
- A stara Agata.
- Na żebry...
- Juści, że na żebry! Hale! nie na słodkości, ino na żebry. Obrobiła krewniaków, wysłużyła się im bez lato, to już ją puściły na wolny dech.
- Wróci na zwiesnę, to im naznosi w torebeczkach, a to i cukru, a to i harbaty, a to i grosza coś niecoś; zaraz ją będą miłowały, każą spać w łóżku, pod pierzyną, robić nie dadzą, coby se wypoczena. A wujna, a ciotka jej mówią, póki tego ostatniego szelążka od niej nie wyciągną... A jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie. Scierwy, psie krewniaki i zapowietrzone - wybuchała Jagustynka i taki gniew ją przejął, że stara jej twarz posiniała.
- Biednemu to zawsze na ten przykład wiatr w oczy dorzucił jeden z komorników, stary, wynędzniały chłop z krzywą gębą.
- Kopta no, ludzie, kopta - popędzała Anna nierada tokowi rozmowy.
Jagustynka, że to długo nie mogła bez gadania, to spojrzała na siejącego i rzekła:
- Te Paczesie to stare chłopy, że jaże im już kłaki na łbach puszczają...
- Ale kawalery zawdy - rzekła insza kobieta.
- A tyle dziewuch się starzeje albo i służby szukać idzie...
- Przeciech, a one mają cały półwłóczek i jeszeze łączkę za młynem.
- Juści, abo to im matka da się żenić... abo to im popuści...
- A kto by krowy doił, kto by opierał, kto by kole gospodarstwa abo i śwyń chodził...
- Obrządzają se matulę i Jagusię, bo jakże, Jagna kiej pani jaka, kiej i druga dziedziczka, ino się stroi...
a myje, a w lusterku przegląda, a warkocze zaplata.
- I patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę, któren
aby mocny! - dorzuciła znowu ze złym uśmiechem Jagustynka.
- Józek Banachów posyłał z wódką - nie chciała.
- Cie... dziedziczka zapowietrzona.
- A stara ino w kościele siaduje, a na książce się modli, a na odpusty chodzi!
- Prawda, ale czarownica to też jest; a Wawrzonowym krowom to chto mleko odebrał, co? A jak na Jadamowego chłopaka, co jej śliwki w sadku obrywał, jakieś złe słowo powiedziała, to mu się zaraz taki kołtun zbił i tak go pokręciło, Jezus!
- I ma tu błogosławieństwo Boże być nad narodem, kiej takie we wsi siedzą...
- A drzewiej, kiej jeszcze krowy pasałam tatusiowe, to baczę, że takie ze wsi wyganiali - dodała znowu Jagustynka.
- Tym się krzywda nie stanie, bo ma ją kto strzec...i zniżając głos do szeptu, a patrząc z ukosa na Annę, co kopała na przedzie pierwszą z kraja redlinę, szeptała Jagustynka sąsiadkom:
- A pono pierwszy do obrony to ano chłop Hanki... cieka się on za Jagną kiej ten pies.:.
- Laboga... moiściewy... cudeńka prawicie... Hale! to by już grzech i obraza boska była... - szeptały do siebie kopiąc i nie podnosząc głów.
- A bo to on jeden... a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają.
- A bo też urodę ma, to ma; wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi... ,
- A bo to co robi, ino żre a wysypia się, to nie ma urodna być...