Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Musicie się mylić. On jest oficerem ALW. Służy w Czte­rysta Czwartej. Nic związanego z prokuratorem Jao. To nie miałoby sensu.
- Świetnie. W takim razie spróbujcie odszukać go w Czte­rysta Czwartej. Potem być może zechcecie przejechać się jego skrótem na Szponie Północnym. To stary szlak na północ, trzy kilometry od rozwidlenia dróg. Ze szczytu urwiska będzie wi­dać wrak. Nie mówiliśmy nikomu innemu. Do tej pory powin­ny już być tam sępy. One wskażą wam miejsce.
- I czekaliście tak długo, żeby mnie o tym powiadomić?
- Z początku nie byłem pewien. Jak sami powiedzieliście, on był z armii.
- Nie byliście pewni? Czego?
- Czy nie wy to zorganizowaliście. - Po drugiej stronie znowu zapadła cisza. - To mogłoby być kuszące - podsunął Shan - gdybyście zdecydowali się nie kontynuować odrębne­go śledztwa.
- Co sprawiło, że zmieniliście zdanie? - zapytał rzeczowo Tan, jak gdyby uznając ten argument.
- Myślałem nad tym całą noc. Nie wierzę, żebyście zdecy­dowali się zabić sierżanta Fenga.
Usłyszał w słuchawce stłumioną rozmowę. Tan rzucił kilka poleceń pani Ko. Gdy ponownie się odezwał, miał odpowiedź.
- Chang był wczoraj na przepustce. Zrobił to w czasie wol­nym od służby.
- Więc postanowił nas zabić sam z siebie? Ot tak, dla roz­rywki?
Tan westchnął.
- Gdzie jesteście?
- Każdy inny trop jest zimny. Mam zamiar odszukać kie­rowcę Jao. Myślę, że on żyje.
- Opuśćcie okręg, a będziecie uciekinierem.
Shan opowiedział o znalezionych w garażu aktach, wyja­śniając, dlaczego wynikało stąd, że musi szukać Baltiego.
- Gdybym poprosił o zezwolenie, nie obeszłoby się bez przy­gotowań. Wiadomość mogłaby przedostać się na wschód, do pasterzy. Wszelkie szanse znalezienia Baltiego zostałyby za­przepaszczone.
- Prokuratury też nie powiadamialiście.
- Ani słowem. To moja działka.
- Więc Li nie wie.
- Przyszło mi na myśl, że pożyteczniej byłoby porozma­wiać z kierowcą Jao bez asysty zastępcy prokuratora.
Po stronie Tana zapadło milczenie. Pułkownik najwyraź­niej nie wiedział, co powiedzieć. Shan postanowił wspomnieć mu o ręce. Dzwonił z publicznego telefonu, mało prawdopo­dobne, aby był on na podsłuchu. Dłoń demona, która tak prze­raziła robotników Rebecki Fowler, była kunsztownej roboty. Przy pobieżnych oględzinach łatwo można by ją wziąć za wy­suszony szczątek stworzenia z krwi i kości. Ale Shan pokazał Amerykance wiązadła, precyzyjnie wykonane ze skóry naszy­tej na miedziane płytki. Różowa dłoń pokryta była wyblakłym czerwonym jedwabiem. Gdy ją uniósł, palce obwisły bezwład­nie, pod dziwnymi kątami.
- Mówicie, że znaleźliście część kostiumu Tamdina - skwi­tował sztywno Tan.
- Tego, który według dyrektora Wena nie istnieje. - Shan zanotował już sobie, żeby sprawdzić zestawienia sporządzone przez Urząd do spraw Wyznań.
- Może uchował się gdzieś w ukryciu.
- Nie wydaje mi się. One były tak rzadkie, tak cenne, że wszystkie zostały zinwentaryzowane.
- Co to oznacza?
- To oznacza, że ktoś kłamie.
Znowu zapadła cisza.
- W porządku. Jeśli kierowca żyje, sprowadźcie go z po­wrotem. Daję wam czterdzieści osiem godzin. Jeśli nie wróci­cie w tym czasie, napuszczę na was Urząd Bezpieczeństwa - warknął i odłożył słuchawkę.
Patrole. Jeśli sprawy potoczą się źle, Tan zawsze może zrezygnować z dochodzenia. Li oskarży Sungpo, sprawa zostanie zamknięta, a na Czterysta Czwartą spadnie zasłużona kara. Tan mógłby przerwać śledztwo, zwyczajnie ogłaszając Shana uciekinierem. Patrol Urzędu Bezpieczeństwa musiałby dostar­czyć tylko tatuaż z jego ramienia.

Tematy