- Więc to filozoficzna książka?
- To książka dla umarłych - powiedział Oliveira.
Zamilkli słuchając deszczu. Gregoroviusowi zrobiło się żal Magi, która jakby czekała na jakieś wytłumaczenia, o które już nie śmiała prosić.
- Lamowie objawiają umierającym pewne prawdy, mające wskazywać im drogę w zaświatach, pomagać w osiągnięciu zbawienia. Na przykład...
Etienne oparł się ramieniem o ramię Oliveiry. Siedzący po turecku Ronald nucił Big Lip Elues, myśląc o Jellym Rollu, swoim ulubionym zmarłym. Oliveira zapalił papierosa i jak w obrazie La Toura ogień na sekundę zabarwił twarze przyjaciół, wyszarpnął z cienia Gregoroviusa nakładając szept jego głosu na ruchy warg, brutalnie wtłamsił Magę w fotel, z tym jej wyrazem pełnym chciwości, który miewała w momentach ignorancji i tłumaczeń, zanurzył w czymś miękkim łagodne cielątko-Babs i Ronalda, zagubionego w swych jękliwych improwizacjach muzycznych. Wtedy, dokładnie w chwili, w której rozległo się uderzenie w sufit, zapałka zgasła.
„U faut tenter de vivre[46] - przypomniał sobie Oliveira, - Dlaczego?”
Wiersz zabłysł mu w pamięci, jak twarze w świetle zapałki, krótką i bezcelową migawką. Ramię Etienne'a grzało go, przekazywało czyjąś zwodniczą obecność, bliskość, które śmierć - gasnąca zapałka, zetrze jak teraz twarze i kształty; zamkną się jak cisza, po uderzeniu tam, na górze.
- I tak właśnie - kończył uroczyście Gregorovius - Bardo powraca nas do życia, do konieczności czystego życia dokładnie wtedy, kiedy już nie ma ucieczki, kiedy jesteśmy przykuci do łóżka, każdy ze swoim rakiem pod poduszką.
- Ach - westchnęła Maga. Zrozumiała dość dużo, niektóre kawałki łamigłówki wskoczyły na swoje miejsca, jakkolwiek nigdy nie będzie to równie doskonałe, jak w kalejdoskopie, gdzie każde szkiełko, każdy patyczek, każde ziarenko piasku układa się bezbłędnie, symetrycznie, nudno - ale bez problemów.
- Zachodnie rozdwojenia - skrzywił się Oliveira. - Życie i śmierć. Tu i tam. Nie tego uczy twoje Bardo, Osip, chociaż ja osobiście nie mam najlżejszego pojęcia, czego twoje Bardo uczy. W każdym razie tam jest to bardziej płynne, mniej kategoryczne.
- Posłuchaj - powiedział Etienne, który czuł się wręcz znakomicie, jakkolwiek przekazana przez Oliveirę wiadomość chodziła mu po wnętrznościach jak olbrzymi rak, przy czym, o dziwo, oba te uczucia wcale nie były ze sobą sprzeczne. - Słuchaj, ty szarpany Argentyńcu: nauki orientalne nie są aż tak od nas odległe, jak mówią orientali-ści. Jeżeli tylko poważnie zabierzesz się do ich tekstów, odczujesz to, co zawsze: niewytłumaczalną potrzebę intelektualnego samobójstwa, za pomocą tegoż intelektu. Skorpion, który wbija sobie żądło, ponieważ ma dość tego, że jest skorpionem, musi uciec się do własnego skorpioństwa, żeby przestać nim być. Zarówno w Madrasie, jak i w Heidelbergu sedno problemu jest to samo: u samego źródła rzeczy istnieje jakiś niewyobrażalny błąd i z niego wynika zjawisko, które do was w tej chwili przemawia i którego słuchacie. Każda próba wyjaśnienia spełza na niczym, co nikogo nie dziwi, ponieważ, żeby zrozumieć je i określić, trzeba by znaleźć się poza sferą tego, co daje się określić i zrozumieć. Ergo Madras i Heidelberg pocieszają się, jedni bazując na racjonalizmie, drudzy na intuicji, przy czym różnice między racjonalizmem a intuicją są właściwie bardzo niejasne, o czym wie każdy, kto chodził do szkoły. W tych warunkach człowiek czuje się pewny tylko na terenach wymagających drążenia w głąb: wtedy, kiedy bawi się, kiedy zdobywa, kiedy się stroi w historyczne zbroje, kiedy przerzuca zasadniczą tajemnicę na barki jakiego bądź wydarzenia. Przy czym z każdej osacza go odkrycie, że jego główne narzędzie - logos, usiłujące za każdą cenę wyodrębnić nas od zwierząt - jest jednym wielkim nabieraniem, z czego nieuchronny wniosek - chronienie się w inspirację, w bełkot, w ciemną noc duszy, w estetyczne albo metafizyczne wizje. Madras i Heidelberg są różnym dawkowaniem tego samego lekarstwa, czasami bierze górę Yin, czasami Yang, ale na dwóch końcach, na opadającym i na wznoszącym się, siedzą równie nie zidentyfikowani przyjaciele homo sapiens, każdy mocno odbijający się nogą od podłogi, aby wznieść się w górę kosztem drugiego.