Każdy jest innym i nikt sobą samym.

A może to nie kosmetyki? Może to on po
prostu tak pachnie? Nie wiem, ale cokolwiek by to było, zapach
przyprawia mnie o rozkoszne zawroty głowy. A to niedobrze, bo znów
coraz bardziej się na nim koncentruję, przez co nie mogę zapanować
nad nerwami.

Nieporadnie ściskam siedzenie pod sobą i modlę się, żebyśmy już
dojechali. Na każdym zakręcie limuzyna przechyla się delikatnie, a ja
opieram się o Jonathana Huntingtona. Gdybym nie trzymała z całych
sił siedzenia, bez przerwy bym się o niego ocierała. Obite miękką skórą
kanapy wyprofilowane zostały tylko dla dwóch osób i jedynie wtedy
zapewniają wygodną podróż. My ciśniemy się tutaj we trójkę. Siła
odśrodkowa i zagłębienie kanapy sprzysięgły się przeciwko mnie,
przez co nieustannie walczę z niebezpieczeństwem wylądowania na
moim nowym szefie. Nie chcę tego. Spięta wyglądam przez okno, mając nadzieję, że wszyscy już o mnie zapomnieli.

Rzeczywistość wokół mnie wraca, kiedy Jonathan Huntington
niespodziewanie kładzie ramię na oparciu kanapy za moimi plecami.
Mam teraz nieco więcej miejsca. Szybko okazuje się, że to wcale mnie
nie ratuje. Do tej pory mogłam się opierać o jego szerokie barki, kiedy
w zakręcie siła odśrodkowa popychała mnie w jego stronę. Teraz nie
ma między nami tego bufora bezpieczeństwa. Kiedy limuzyna
ponownie skręca, wpadam na niego. Z impetem. Pełen kontakt
cielesny. Siedzimy teraz bok w bok. Odruchowo broniąc się przed
upadkiem, unoszę rękę, by się zasłonić. Opieram ją na jego piersi i
czuję, że on obejmuje mnie ramieniem i przytrzymuje. To pewnie taki
sam odruch, by powstrzymać mój upadek.

Przez sekundę świat zastyga w bezruchu. Czuję ciepło jego ciała
i tężejące pod moją dłonią mięśnie. Jego spojrzenie najpierw przesuwa
się po mojej twarzy, błądzi w kierunku wycięcia bluzki i po chwili
powraca na górę. Sama spoglądam w dół i widzę rozchylony materiał,
ukazujący niebezpiecznie duży fragment mojego dekoltu. Jonathan
Huntington nie uśmiecha się, kiedy patrzę mu w oczy. Mam wrażenie,
że pociemniały mu źrenice. Z trudem oddycham i tylko wpatruję się w
jego twarz. Czuję mrowienie w miejscach, gdzie mnie dotykał.
Wypieki barwią ciemnym szkarłatem moje policzki.

Pospiesznie odsuwam się od niego – od jego piersi oczywiście,
bo nigdzie przesiąść się przecież nie mogę. Staram się jak najbardziej
wcisnąć w kąt. On również cofa ramię.

– Przepraszam – jąkam się, nie mogąc ukryć zakłopotania.
Koniecznie muszę stąd wysiąść.

Jonathan zabiera rękę z oparcia i znów siedzimy tak, jak na
początku. Na szczęście między szatynem a japońskim asystentem toczy
się rozmowa dotycząca jakichś terminów. Tylko Yuuto Nagako nie
uczestniczy w tej konwersacji. Japończyk przygląda mi się uważnie, co
robi zresztą od samego początku naszej podróży. Mówi coś po
japońsku, na co Jonathan Huntington zwraca się do mnie z pytaniem.

– Ile czasu zostanie pani z nami, panno Lawson?

Jego słowa skierowane bezpośrednio do mnie sprawiają, że robię
się jeszcze bardziej nerwowa. Co więcej, w jego tonie nie słyszę
niezobowiązującego pytania, tylko dla podtrzymania atmosfery. Nie, on
chce poznać konkretną odpowiedź. Zupełnie jakby potrzebował tej informacji.

– Trzy miesiące – wyjaśniam i zwilżam usta. Podniebienie mam
wyschnięte na wiór.

– A pochodzi pani z…?

– Chicago.

– No tak, rzeczywiście. Przecież pani już to powiedziała.

Pochyla głowę i spogląda na mnie w sposób, od którego nie
potrafię się uwolnić. Siedzimy bardzo blisko siebie i co jakiś czas
zderzamy się barkami. Czuję, jak silne są jego ramiona ukryte pod
materiałem eleganckiej marynarki. Odsuwam się kawałek. Mimo że już
nie opieramy się o siebie, to wciąż przepływa przeze mnie jego ciepło.

– To by znaczyło, że studiuje pani u profesora White’a?

Potakuję. Powoli otrząsam się z szoku. Wygląda na to, że jednak
ma ochotę na niezobowiązującą rozmowę. To bardzo dobrze, bo
właśnie tego mi trzeba.

– Zna go pan?

– Osobiście nie, ale mój partner, Alexander Norton, jest z nim
zaprzyjaźniony. Z tego, co wiem, kontakt nawiązaliśmy właśnie przez
niego.

No proszę, o tym profesor White ani razu nie wspomniał.
Zaczynam w końcu rozumieć, dlaczego angielska firma zaoferowała
amerykańskim studentom ekonomii praktyki na Starym Kontynencie. I
to płatne praktyki. Może i nie oferują jakichś oszałamiających
pieniędzy, więc raczej się nie wzbogacę, ale przynajmniej będzie stać
mnie na wynajęcie mieszkania w Londynie.

– Co panią pociąga w ekonomii, panno Lawson?

Pozostali mężczyźni skończyli omawiać swoje sprawy i w
samochodzie panuje cisza. Wszyscy słyszą jego pytanie. Czuję na sobie
ich wzrok i nagle stwierdzam, że jednak wolałabym zapaść się pod
ziemię. Po chwili marszczę czoło, bo dociera do mnie, że w pytaniu
Jonathana Huntingtona usłyszałam inny ton – jakby znów był
rozbawiony. Zupełnie jakby to był temat, który nie jest dla wszystkich.
Jakbyśmy byli całkowitymi przeciwnościami – ja i finanse. Okej,
rozumiem, że dotychczas nie dałam mu powodów, by uważał mnie za
inteligentną osobę, ale to przecież jeszcze nie powód, żeby traktować
mnie aż tak z góry. Jestem dobra. Inaczej przecież nie dostałabym się
na te praktyki. Zgłosiło się wiele osób, ale wybrano mnie.