Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ona natomiast jak wcześniej zerkała przez ramię, z tym że teraz nie na Żołnierza. Patrzyła na Randa. Z szeroko rozwartymi oczami i ustami otwartymi ze zadziwienia. Z jakiegoś powodu Nalaam nie kazał jej się zatrzymać, póki nie dotarł do miejsca, z którego wyszedł na grzbiet wzgórza. A przecież wystarczyło odejść tylko tak daleko, by nie wyrządzić krzywdy koniom.
- Co robisz? - zapytał Rand, kiedy tamtego wypełnił saidin. Nalaam, który częściowo odwrócił się w jego stronę, zawahał się na moment.
- Zrobienie bramy wydaje się łatwiejsze tutaj, w miejscu gdzie przed chwilą zrobiłem poprzednią, mój Lordzie Smoku. Saidin... Saidin wydaje się... dziwnie tu... zachowywać. - Pozostająca w jego pieczy kobieta zmarszczyła czoło.
Po chwili Rand oddalił go gestem. Flinn z pozoru interesował się wyłącznie popręgiem własnego siodła, ale uśmiechnął się nieznacznie. A właściwie chytrze. Dashiva zaś wręcz... zachichotał. Starszy, łysiejący mężczyzna pierwszy wspomniał o dziwnym wrażeniu, jakie wywoływał saidin w tej dolinie. Oczywiście Narishma i Hopwil słyszeli jego słowa, a Morr skomentował to własną opowieścią o „osobliwym efekcie” w okolicy Ebou Dar. Trochę dziwne, że każdy twierdzi, iż czuje coś dziwnego, nikt zaś nie potrafi wyjaśnić, co to właściwie takiego. Po prostu, wyjaśniali, saidin był jakiś... szczególny. Światłości, a jaki niby miał być, skoro męską połowę Źródła bez reszty pokrywała skaza? Rand miał nadzieję, że nie jest to początek jakieś nowej choroby, która ich wszystkich zwali z nóg.
Brama Nalaama otworzyła się, a po chwili zniknęła za plecami jego i więźniarki. Rand wsłuchał się uważniej we wrażenia niesione przez saidina. Życie i rozkład zlały się ze sobą; chłód, przy którym mróz środka zimy zdawałby się ciepły, i ogień, przy którym bledły płomienie kuźni; śmierć, czekająca tylko na najdrobniejsze poślizgnięcie. Która nieomal namacalnie pragnęła tego błędu. Ale żadnej różnicy nie wyczuwał. Czy rzeczywiście? Popatrzył spod zmarszczonych brwi na miejsce, gdzie zniknął Nalaam. Gdzie zniknęli Nalaam i kobieta.
Była czwartą sul’dam wziętą do niewoli tego popołudnia. Co razem czyniło dwadzieścia trzy więźniarki sul’dam, które trzymano w taborach. Oprócz nich pochwycili dwie damane, wszystkie wciąż nosiły na szyjach srebrne smycze z obrożami, ale podróżowały oddzielnym wozem; w tych obrożach nie potrafiły odejść na więcej niż trzy kroki, zanim chwytały je mdłości znacznie bardziej gwałtowne niźli te, które dokuczały Randowi podczas sięgania do Źródła. Mimo to dalej nie był pewien, czy siostry podróżujące z Matem będą zadowolone z takiego prezentu. Pierwszej złapanej trzy dni temu damane początkowo w ogóle nie uważał za jeńca. Szczupła kobieta z jasnymi słomianymi włosami i wielkimi niebieskimi oczyma była w jego oczach Seanchańską branką, której należy się wolność. Tak przynajmniej mu się wydawało. Kiedy jednak zmusił sul’dam do zdjęcia kobiecie obroży - jej a’dam - tamta zaczęła natychmiast błagać swoją sul’dam o pomoc i na ślepo ciskać Mocą. W końcu posunęła się nawet do tego, że sama nadstawiała szyję, aby sul’dam wzięła ją znowu na smycz! Dziewięciu Obrońców i jeden Żołnierz zginęło, zanim zdołano oddzielić ją tarczą. Gedwyn zabiłby ją na miejscu, gdyby Rand się nie wtrącił. Obrońcy - którzy w obecności władającej Mocą kobiety czuli się równie nieswojo, jak wszyscy pozostali wobec potrafiącego Przenosić mężczyzny - nie dawali się przekonać, chcieli ją widzieć martwą. Ponieśli ciężkie straty podczas ostatnich dni walk, ale najwyraźniej w fakcie, że to więźniarka pozabijała ich ludzi, dostrzegali ujmę na swym honorze.
A straty były znacznie większe, niż Rand z początku oczekiwał. Poległo trzydziestu jeden Obrońców i czterdziestu sześciu Towarzyszy. Z Legionu i spośród zbrojnych szlachty zginęło ponad dwustu żołnierzy. Siedmiu Żołnierzy i jeden Oddany, ludzie, których Rand w życiu nigdy nie spotkał, zanim nie odpowiedzieli na jego wezwanie do Illian. Zbyt wielu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że wszystkie rany, z wyjątkiem śmiertelnych, można było Uzdrowić, gdyby tylko poszkodowany potrafił doczekać swojej kolejki. A jednak spychał Seanchan na zachód, nie dając im chwili na nabranie oddechu.
Gdzieś w głębi doliny rozległy się dalsze krzyki. Pióropusz ognia wykwitł dobre trzy mile na zachód, potem uderzyła błyskawica, obalając drzewa. Pnie i kamienie eksplodowały ponad zboczem, jeszcze dalej na zachód, niczym osobliwe fontanny w marszu przez stok. Głębokie echa wybuchów pochłonęły krzyki. Seanchanie znowu się wycofywali.
- Idźcie tam na dół - rozkazał Rand Flinnowi i Dashivie. - Obaj. Znajdźcie Gedwyna i powiedzcie mu, że ma naciskać! Naciskać za wszelką cenę!
Dashiva skrzywił się, spoglądając na rosnący w dole las, potem zaczął niezgrabnie ciągnąć swego wierzchowca wzdłuż grzbietu. W ogóle nie potrafił radzić sobie z końmi, niezależnie od tego, czy miał ich dosiadać, czy tylko prowadzić za uzdę. Omal nie potknął się o swój miecz!
Flinn spojrzał na Randa zmartwionym wzrokiem.
- Chcesz zostać tu sam, bez ochrony, mój Lordzie Smoku?