Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zastanawiali się, co począć, i wtedy oberżysta zaproponował im długo-
włosego chłopca, któremu wcześniej przyglądała się Weronika. Zachwalał jego świetną
znajomość koni i małe wymagania. Kiedy Markiz zapytał go o imię, a chłopiec nie od-
powiedział, oberżysta dodał spiesznie, że chłopiec jest niemową. Ale po co woźnica ma
22 mówić? Można traktować to nawet jako zaletę: nie będzie mógł powtórzyć nic z tego, co usłyszy czy zobaczy, pomyślał Markiz. Chłopiec przenosił przejęty wzrok z twarzy
na twarz, chcąc nadążyć za rozmową. Nie bardzo rozumiał, dokąd i po co ma jechać.
Wiedział tylko, że każą mu się zająć końmi, a nagrodą będzie wyjazd z tego miejsca,
gdzie utknął w swoich wędrówkach. Podobały mu się konie i elegancka pani. Podobał
mu się także widok z kozła — o wiele rozleglejszy niż z ziemi. W końcu Markiz klepnął
go z sympatią w ramię i kazał biec po rzeczy.
— Należy się osiem sous — przypomniał oberżysta. — A na chłopaka wołamy
Gauche.
Czterokonny, czarny powóz ruszył na południe, wzbijając w gorące powietrze tu-
many kurzu. Chłopiec na koźle zdjął kubrak i wystawił do słońca chudą pierś. Za powo-
zem, żółty jak kurz na drodze, biegł jego pies.
22 5
Każda podróż zaczyna się od stanu, który można by określić jako zachłyśnięcie się
przestrzenią. Ciało ledwie zauważalnie drży z podniecenia, w głowie się kręci od mija-
nych krajobrazów. Dopiero po dłuższej chwili człowiek wyrwany dobrowolnie lub siłą
okoliczności z miejsca, w którym żył, wraca do tego, co zostawił za sobą. Ludzie identy-
fikują się z miejscem, gdzie zapuszczają korzenie, jakby życie bez tego wrastania w zie-
mię było tylko namiastką, czymś bez znaczenia. Jednakże wraz z pozostawianiem za
sobą mijanych kamieni milowych przeszłość, zmaterializowana w konkretne miejsca,
blednie i coraz częściej zamazywana bywa tym, co rozpościera się przed oczami. Droga
z koleinami wyżłobionymi kołami wozów, przydrożne studnie, obcy ludzie, kapliczki
świętych ustawione na rozstajach, wsie widziane z oddali, ogromna przestrzeń rozpięta
na trzech wymiarach ziemi, horyzontu i nieba.
Na początku podróży nie tyle ważny jest cel, co samo przesuwanie się w przestrzeni
i czasie. Myśl ma wtedy tyle miejsca, że może leniwie płynąć, a wzrok prostuje się na
rozległym krajobrazie niczym płatki rozkwitającego maku. Krawędzie niepokojów i lę-
ków stają się jakby łagodniejsze, jakby umowne. Świat widziany z poruszającego się
punktu wygląda na bardziej harmonijny i ostateczny w swym kształcie.
A jednak podróżowanie jest najgłębszym doświadczeniem przemijalności i zmiany
oraz nieprzywiązywania się do szczegółu. To właśnie cecha, szczegół, jest sednem bez-
ruchu, bo istota rzeczy ciągle się zmienia. Sytuacje z przeszłości, oglądane oczami po-
dróżnego, często odkrywają nowe znaczenia. Podróżujący ludzie stają się mądrzejsi nie
tylko dlatego, że wciąż doświadczają nowych widoków i zdarzeń, ale przez to, że sami
dla siebie stają się mijanym pejzażem, na który można popatrzeć z kojącego dystansu.
Dostrzega się wtedy więcej niż szczegóły. Ich układ nie wydaje się już ostateczny i jed-
noznaczny. Zmienia się w zależności od punktu widzenia.
Jazda czarnym, zakrytym powozem w czasie upału może także stać się piekłem.
Gorąco zawisa nieruchomo i pokrywa odsłoniętą skórę rąk i twarzy warstewką śli-
skiego potu. Małe okienka powozu i niewielka prędkość na wyboistej drodze nie dają
upragnionego przewiewu.
24
25 Rozmowa nie kleiła się pewnie z powodu duchoty i upału. Obaj mężczyźni przyglą-
dali się Weronice ukradkiem. Byliby pewnie zdjęli ze spoconych głów peruki, gdyby nie
ta kobieta, podrzucona im przez zbieg okoliczności.
Weronice nie przeszkadzało, że jest obserwowana. Była przyzwyczajona do takich
spojrzeń. Patrzyła przez okno, gorączkowo rozmyślając o kochanku. Myśli powtarzały
się, wracały te same wspomnienia, aż w końcu rozmyły się w nieostry strumień obra-

Tematy