Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Sama łapanka staje się najprostszą częścią operacji. Jedziemy do Owensa, a on wychodzi nam naprzeciw z zasępioną miną. Zagląda na tył budy i wpada w istny szał na widok rzeczywiście niesamowitej zbieraniny psów, z wrednie wyglądającym szpicem włącznie. Joe wyskakuje z szoferki z dwoma drutami w ręku i szerokim uśmiechem na gębie.
Metoda Joe'ego jest prosta, tylko że obrzydliwa. Joe mówi, że nie ma nic lepszego i że pies przy tym w ogóle nie cierpi. Porażenie prądem. Joe robi to tak, że najpierw ustawia psa w kałuży wody na cementowej podłodze piwnicy doktora Owensa. Potem wygala mu kępkę sierści na karku i drugą taką samą tuż nad ogonem. W obu miejscach zaczepia metalowe klipsy. Od klipsów idą przewody, które łączą się przy wtyczce.
Joe instaluje w ten sposób pierwszego psa, cofa się i wciska wtyczkę w 220 woltowe gniazdko. Pies wykonuje jakby wyskok w powietrze, na sztywnych nogach i z wybałuszonymi oczami, po czym ląduje na łapach i stoi jak kukła z najeżoną sierścią. Po jakiejś minucie Joe wyciąga wtyczkę i pies zwala się na ziemię jak pusty worek.
Widok jest obrzydliwy, ale nie może to być gorsze niż gaz. Tylko że się patrzy od początku do końca. Widziałem parę razy przejechanego kota, ale to nie było naumyślnie. Ohyda.
Idzie się do budy, wybiera się psa, podłącza go do instalacji, pies cały czas nie ma pojęcia, co jest grane, a potem — SIUP! — i koniec. Ptasiek i ja zmywamy szlauchem podłogę po każdym psie. Ludzie mówią, że naziści zakładają obozy koncentracyjne; my tutaj prowadzimy obóz koncentracyjny dla psów.
Załatwiamy wszystkie dwanaście. Już po kilku pierwszych postanawiam sobie, że dosyć tego. Możliwe, że ktoś to musi robić, ale nie ja. Ptasiek zrobił się w tej ciemnej piwnicy bladozielony, patrzy na mnie, a ja na niego. Widzę, że tak samo jak ja zastanawia się, czy wiać, czy śmiać się, czy płakać. Wiem, że doktor Owens i Joe nas obserwują.
Doktor Owens pyta się Joe'ego, co zrobimy z zabitymi psami. Joe mówi, że w tej sprawie też już wszystko załatwił. Ptasiek i ja wynosimy psie trupy i wrzucamy je na tył ciężarówki. Taki zdechły pies waży ze trzy razy więcej niż żywy. Jedno po drugim, wyciągamy ciężkie, wielkie cielska za ogony, przy budzie dźwigamy je we dwóch i wpychamy do środka. To niesamowite, jak strasznie martwe stworzenie różni się od żywego.
Wskakujemy na tył wozu i Joe wiezie nas do sąsiedniego okręgu. Ustawiamy się z Ptaśkiem tak, żeby zasłaniać sobą siatkowe drzwi budy. Po co ktoś ma zajrzeć do środka i zobaczyć setkę psich trupów, jak staniemy na czerwonym świetle.
Zajeżdżamy pod wielki ośrodek kremacyjny w okręgu Haverford. Wysoka wieża, w której pali się na okrągło. Dym i smród mają niby roznosić się bardzo wysoko nad ziemią, przez co się ich nie czuje. Wyciągamy psy, każdy po dwa, zarzucamy je sobie na plecy i włazimy na górę po kręconych schodach. Psy robią się już zimne i sztywne. Na górze jest otwór z klapą. Joe zdejmuje klapę i możemy sobie popatrzeć w dół na ogień. Wrzucamy psy przez dziurę. Przy takiej robocie człowiek może się naprawdę stać głęboko religijny.
Kiedy docieramy na górę z drugim ładunkiem psów, już śmierdzi jak cholera. Wrzucamy trupy, zamykamy klapę i Joe mówi: “Chłopaki, spierdalamy". Zrobiło się około wpół do drugiej, więc kupujemy kanapki i piwo i zajeżdżamy znowu na pole golfowe.
Ptasiek zaczyna. Mówi Joe'emu, że chyba dłużej nie da rady. Wykańcza go zabijanie psów. Na to Joe zaczyna nam opowiadać, czego to nie oglądał na służbie. Mówi, że jak naprawdę chcemy, to możemy się wypisać, ale jego zdaniem wszystko jedno, czy wdepniemy w gówno tu, czy gdzie indziej. I tak prędzej czy później zrobią z nas mięso armatnie, więc lepiej jak zaczniemy się przyzwyczajać. Mówi jeszcze, że jak sobie popatrzymy na zdychające psy i nauczymy się z tym żyć, to może to nam kiedyś uratować życie. Bo on przez dwadzieścia lat służby napatrzył się na różne świństwa i życie nie jest usłane różami.
Joe jest średniego wzrostu, nabity, ale nie gruby, i wygląda silnie. Ma gęste, krótko obcięte, siwiejące włosy. Wygląda tak strasznie męsko, że nawet inni policjanci są przy nim jak chłopaczki. Głos ma głęboki, i śmiech też; dużo się śmieje. Słuchamy jego opowieści o różnych świństwach, które się dzieją w naszym własnym okręgu, i wiemy, że Joe nie zmyśla. Po raz pierwszy zaczynamy się z Ptaśkiem dowiadywać, jaki ten świat jest podły i zasrany. Najgorsze, że Joe śmieje się z niektórych naprawdę parszywych historyjek i czeka, żebyśmy śmiali się razem z nim. Nie starcza nam odwagi, żeby rzucić robotę. Chyba nie potrafimy znieść myśli, że Joe by się z nas śmiał.

Tematy