Kopter zaczął krążyć nad linią karłowatych drzew i krzewów. Dalej były już tylko nagie skały. Unosili się przez kilka dobrych chwil, ale nie wypatrzyli żadnego ruchu na otwartej przestrzeni.
- Chyba zły trop.
Hume zatoczył krąg. Od dłuższego czasu sterował ręcznie, dzięki czemu maszyna szybko reagowała na zmiany jego decyzji.
Poznali odpowiedź, gdy zatoczyli szerszy krąg - w zbitej barierze roślinności pojawił się skalny korytarz, biegnący w stronę wyżyn, nieco podobny do rozpadliny, przez którą szli parę dni temu. Hume obniżył pułap lotu i przeleciał tuż nad nim. Gdyby jednak poszukiwani przez nich ludzie zdecydowali się iść właśnie tą drogą, to z góry i tak nie byliby w stanie ich wypatrzyć. Gdy zapadł wieczór, Hume zmuszony był przyznać się do porażki.
- Będziemy czekać przy wejściu? - spytał Vye.
- Na razie musimy. - Hume rozejrzał się dookoła. - Myślę, że pojawią się tutaj dopiero późnym rankiem, jeśli w ogóle są w tej okolicy. Mamy mnóstwo czasu.
Czasu na co? Na przygotowania do zażartej walki z Wassem albo z goniącymi go bestiami? Na próbę rozwiązania tajemnicy jeziora?
- Czy sądzisz, że potrafilibyśmy wysadzić w powietrze tę konstrukcję na dnie jeziora? - spytał Vye.
- Prawdopodobnie tak. Ale to rozwiązanie ostateczne. Wszystko powinno pozostać w nie zmienionym stanie, żeby specjaliści od obcych cywilizacji mogli wszystko zbadać. Nie, zastanówmy się raczej, jak zatrzymać Wassa przy wejściu do doliny do czasu przybycia Patrolu.
W niecałą godzinę później Hume wylądował zręcznie na szczycie jednego ze zboczy, które tworzyły jakby portal nad wejściem do doliny. W krajobrazie pod nimi nie zaszły żadne zmiany, tyle że z ciał dwóch niebieskich bestii zostały teraz tylko nagie, połyskujące kości.
Słońce zachodziło już za szczytami, a z lasów otaczających jezioro powoli wylewała się plama mroku niczym zwiastun nadchodzącego zła. Noc zapadała tu wcześniej niż na równinach.
- Spójrz tam! - Vye patrzył w dół na rozpadlinę; on pierwszy zauważył poruszenie w maskującym ją krzaku.
Zza skały drobnymi krokami wybiegło czworonożne rogate zwierzę, którego nigdy dotąd nie widział.
- To jeleń sika - powiedział Hume. - Ale skąd się wziął w tych górach? Jego rodzinne strony są zupełnie gdzie indziej.
Jeleń nie zatrzymał się, biegł prosto do wyrwy. Kiedy zbliżył się, Vye dostrzegł, że jego brązowa sierść jest pokryta plamami piany, ściekającej z bladoróżowego jęzora zwisającego z otwartej paszczy. Zapadnięte boki zwierzęcia ciężko falowały.
- Też go tu zapędzono! - Hume podniósł kamień i cisnął go tuż pod nogi jelenia.
Stworzenie nie przestraszyło się, nawet nie dało po sobie poznać, że zauważyło pocisk, i dreptało dalej tym samym zmęczonym krokiem. Potem minęło skalny portal wiodący do doliny, stanęło nieruchomo, unosząc trójkątny łeb i wystawiając czarne rogi, rozdęło chrapy, wąchając powietrze, a po chwili pogalopowało w stronę jeziora i zniknęło w lesie.
Czuwali na zmianę przez całą noc, ale nie zauważyli żadnych śladów życia. Jeleń także więcej się nie pojawił. Dopiero nad ranem poderwał ich przerażający dźwięk - dziki krzyk, z całą pewnością wydany przez ludzkie gardło. Hume rzucił w stronę Vye’a jeden z pistoletów strzałkowych i obydwaj wysiedli z koptera.
Wass szedł za słaniającą się trójką swych ludzi, jakby był kierowca jadącym za szeregiem innych pojazdów. Mimo że tamci chwiali się i potykali, wyraźnie doprowadzeni na skraj wyczerpania, on sam kroczył pewnie, doskonale opanowany, bez śladu strachu, na moment nie dając im zapomnieć, kto tu rządzi
Z twarzy mężczyzny, który dotarł do nich jako pierwszy ściekała cienka strużka krwi.
- Wass! - zawołał Hume.
VIP zatrzymał się w pół kroku. Nie zdjął z ramienia pistoletu, którego lufa wycelowana była w niebo, tylko obrócił nieznacznie swą okrągłą głowę, ozdobioną sterczącym grzebieniem włosów.
- Zatrzymaj się, Wass! To pułapka!
Trzej mężczyźni nie przestawali iść przed siebie. Vye wyszedł z kryjących go cieni i w ostatniej chwili podtrzymał idącego na czele grupy, omdlewającego Peake’a.
- Vye! - W głosie Hume’a zabrzmiało ostrzeżenie.