Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Dziêkujê za pomoc.
Savarin ³ypn¹³ spode ³ba na Mieszañca. - Tak. Grunt to dyskrecja. Ale nigdy dot¹d nie zabraniano mi wstêpu do Pó³mias­ta. Mam nadziejê, ¿e to nie na sta³e. St¹d zaczerpn¹³em najwiêcej informacji. - Westchn¹³, pos³a³ Michaelowi promienny uœmiech
i odwróci³ siê. - Ucz siê pilnie, przyjacielu. I jeœli tylko bêdziesz móg³, wpadnij powiedzieæ mi, czego siê nauczy³eœ.
Michael uœcisn¹³ jego wyci¹gniêt¹ d³oñ. Savarin ruszy³ z po­wrotem drog¹, któr¹ tu przyszli, pozostawiaj¹c go samego ze stra¿nikiem. Ch³odny wiatr rozwiewa³ im w³osy i targa³ ubrania­mi. - A wiêc dok¹d mam iœæ?
- Do ¯urawic. ChodŸ.
Michael pod¹¿y³ za nim drog¹. Trakt przecinaj¹cy Pó³miasto wybrukowany by³ br¹zow¹ ceg³¹ i kocimi ³bami. Chaty, chocia¿ skromniejsze ni¿ domy w Euterpe, sprawia³y wra¿enie schludniej­szych. Ma³e ogródki przed ka¿dym domem zape³nia³y grzêdy soczyœcie zielonych roœlin; nie dostrzega³ wœród nich ¿adnych kwiatów.
Przez okna i otwarte drzwi przygl¹dali siê mu inni Mieszañcy. Mê¿czyŸni dorównywali niemal wzrostem Sidhom, których Mi­chael widzia³ przez mgnienie oka w domu Izomaga. Kobiety by³y smuk³e, o szlachetnym wygl¹dzie, chocia¿ Michael niewiele z nich nazwa³by ³adnymi. Twarze mia³y surowe, o ostrych rysach, za bardzo podobne do mêskich.
Kiedy minêli wieœ, przewodnik zszed³ z g³ównej drogi i skrêci³ w stronê strumienia. Na drugim brzegu, przycupniêta na szczycie niskiego, szerokiego pagórka, sta³a wiêksza chata o kszta³cie na wpó³ sflacza³ej pi³ki futbolowej, pokryta patykami, b³otem i s³o­mian¹ strzech¹. Gdyby nie dwa okr¹g³e okna ze szklanymi szybami i kamienny komin wystaj¹cy przez otwór w szczycie dachu, mo¿na by j¹ wzi¹æ za jurtê - przenoœne domostwo nomadów ze œrodkowej Azji. Na klepisku otaczaj¹cym chatê wala³y siê niewielkie g³azy i stosy rozmaitych rupieci posor­towanych i poklasyfikowanych - tu kupka kamieni, obok kije, dalej koœci i czaszki zwierz¹t; pozosta³ych stosów nie potrafi³ zidentyfikowaæ. Zalatywa³o od tego zestarza³ymi œmieciami; woñ by³a bogatsza i bardziej sugestywna ni¿ kurzu, ale nie ca³kiem odpychaj¹ca. Miejsce przeznaczone pod ka¿d¹ ha³dê wytycza³y paliki, przy których, niczym smutne bandery rozk³adu, ³opota³y skrawki materia³u.
- Jak mam przejœæ na drug¹ stronê?- spyta³ Michael, kiedy przystanêli na brzegu strumienia. Mieszaniec pokaza³ mu p³askie kamienie tu¿ pod powierzchni¹ leniwie p³yn¹cej wody.
- Czekaj¹ na ciebie - powiedzia³ i zawróci³ w kierunku Pó³miasta. Michael prze³kn¹³ œlinê, ¿eby pozbyæ siê skurczu chwytaj¹cego go za gard³o, i postawi³ nogê na pierwszym kamie­niu. Woda zawirowa³a wokó³ jego butów. Przysz³o mu do g³owy, ¿eby przewróciæ siê w wodê i w ten sposób obudziæ, przerwaæ senne majaki, ale jeœli nie wyrwa³y go ze snu zdarzenia, które ju¿ zasz³y, to ma³o prawdopodobne, aby dokona³ tej sztuki powolny strumieñ. Poza tym nie mia³ pojêcia, co czai siê w g³êbinach. By³o mu niedobrze ze strachu. Œcisn¹³ kurczowo ksi¹¿kê i wszed³ na drugi kamieñ. Tak bardzo zaprz¹tniêty by³ utrzymaniem równo­wagi, ¿e nie zauwa¿y³ postaci stoj¹cej na drugim brzegu, dopóki siê tam nie znalaz³. Podniós³ wzrok i wzdrygn¹³ siê.
Halo - wykrztusi³ poœpiesznie.
By³a to dziwaczna istota p³ci chyba ¿eñskiej. Wyd³u¿one, g³adkoskóre cz³onki zachowa³y swe kr¹g³e kszta³ty, zdradzaj¹c kobiecoœæ, ale rêce zwisa³y jej do kolan. Twarz mia³a sp³aszczon¹, szersz¹ ni¿ wy¿sz¹, z w¹skimi, wyd³u¿onymi oczyma spogl¹daj¹cy­mi spod cienkich, rzadkich brwi. Mierzy³a sobie o jakieœ piêæ centymetrów mniej od Michaela i garbi³a siê lekko. Nogi w po­strzêpionych spodniach by³y nieproporcjonalnie d³ugie w porów­naniu z tu³owiem. Unios³a jedn¹ rêkê do swej p³askiej piersi i zaczê³a przebieraæ pajêczymi palcami. By³y d³ugie, ciemne, zakoñczone spiczastymi, cienkimi, czarnymi paznokciami.
- Halo - powtórzy³. Bez poœpiechu zmierzy³a go wzrokiem od stóp do g³ów, kiwaj¹c w jednostajnym rytmie g³ow¹, jakby by³a zupe³nie niedo³ê¿na. Jej krótko przyciête w³osy mia³y barwê i strukturê gêsiego puchu.
- Jan antros - wymrucza³a. - To tylko cz³owiek-dziecko. ­G³os mia³a skrzekliwy, pobrzmiewaj¹cy œwistem wichury. Michael potrz¹sn¹³ mokrymi stopami i schyli³ siê, ¿eby wylaæ
wodê najpierw z lewego, a potem z prawego buta. Czyni¹c to, nie odrywa³ wzroku od kobiety. W butach mu chlupa³o, kiedy ponownie nasun¹³ je na nogi. - Jestem Michael powiedzia³, staraj¹c siê, aby wypad³o to jak najsympatyczniej.
- Jesteœ delikatnym, niewiarygodnie w¹t³ym, co wiêcej bar­dzo s³abowitym kawa³kiem materii - dobieg³ od strony chaty melodyjny g³os. Przez okno wychyla³a siê druga kobieta o podob­nych rysach. Jej twarz stanowi³a mozaikê zmarszczek oraz czer­
wonych i purpurowych tatua¿y. - Nie wygl¹dasz na kogoœ wa¿nego.