Eymerich chciał ją chwycić za ręce i odciągnąć od rabina, ale przypomniał sobie, że ma połamane kości. Popchnął ją przodem, trzymając za ramię.
- Prędko, prędko - nakazał.
Gdy doszli do kładki, pojawił się kłopot. Miriam nie była w stanie trzymać się lin służących za poręcz. Eymerich musiał chwycić ją w talii, a wolną dłoń zacisnąć na powrozie.
- Ruszaj tylko nogami - burknÄ…Å‚. - O resztÄ™ ja siÄ™ za troszczÄ™.
Spodziewał się niewyobrażalnej męki, tymczasem Miriam, ostrożnie utrzymując równowagę i opierając się biodrem o linę, pokonała tę drogę bardzo zręcznie. Pod nimi rozciągało się piekło. Kamienne serce dudniło, purpurowe strumienie wypływały zewsząd, żyłki z metalu świeciły jak rozpalony żar. Eymerich jednak nie odczuwał strachu. Przez chwilę dręczyła go grzeszna myśl, że może to za sprawą tego delikatnego, drżącego ciała, które obejmował. Potem powiedział sobie, że to za sprawą jego siły ducha. Pozostało jednak niepokojące oczarowanie tą dziewczyną, naśladującą go we wszystkim mimo połamanych kości i bólu. Miała odwagę dającą się porównać z męstwem Leonor. Pod tym względem naprawdę były bardzo do siebie podobne.
Kiedy stanęli na ziemi, z odległego szczytu dobiegł ich niknący rytm pieśni, tym razem śpiewanej przez cały chór głosów:
- Chaho, Netha, Haa, Yereth, Shaŕ, Riyi, Aum, Lekab...
Z każdej groty dochodziło przeszywające zgrzytanie kamienia. Na skale pojawiały się delikatne rysy, jakby gęste pajęcze nici.
Eymerich wydał okrzyk niezadowolenia. - Nie pomyślałem o zabraniu pochodni! Ta grota jest oświetlona, ale inne nie!
- Nie martw się, Nicolasie - wyszeptała Miriam. Inkwizytor spostrzegł, że wciąż obejmuje ją w pasie. Natychmiast odskoczył.
- Co przez to rozumiesz?
- Nie martw się - powtórzyła i poszła w stronę wejścia do tunelu.
Eymerich zauważył, że słaby blask oświetla chodnik. Słaby, ale wystarczający, by widzieć, gdzie postawić stopę. Miał nawet wrażenie, że to wątłe światło emanuje nie ze skały, lecz z samej Miriam. Musiało to być przywidzenie. Nie mógł przyznać, że widzi coś, co potwierdzałoby zasadność fałszywej, grzesznej religii. Nie potrafił też przypisać tej dziewczynie niczego demonicznego. Nie, to ściany musiały lśnić, choć wydawało się inaczej.
Szli długo pod pękającymi sklepieniami i osypującymi się kamieniami. Nie czuli już duszącego zapachu, bicie serca wciąż stawało się donośniejsze, bardziej ogłuszające, jakby chciało budzić nie tylko obawę, ale i przerażenie.
Nie zdając sobie z tego sprawy, Eymerich pozwolił, by to Miriam szła na przedzie, i przestał martwić się drogą. Nagle dotarli do pustych, zakurzonych piwnic jednej z wież, których nie znał.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał ochryple.
- Pod Keter, Koroną - odpowiedziała. - Nigdy tu nie byłeś, przynajmniej tak myślę. O pewnych częściach zamku nic nie wiesz, ponieważ są bardzo obce twojej naturze.
Eymerich chciał zażądać wyjaśnień, ale właśnie w tej chwili ściany i podłoże zadygotały, jakby to było trzęsienie ziemi. Niektóre kamienie poruszyły się, inne wyskoczyły z murów jak pociski. Daleki i głuchy grzmot niewiadomego pochodzenia poniósł się po podziemiu. Z zewnątrz dochodziły tąpnięcia, huk i rozmaite inne dźwięki.
- Szybko, uciekajmy stąd - zawołał inkwizytor. Przepuścił Miriam, by pierwsza wbiegła po schodach, które już zaczynały pod nią pękać. Popychał ją przed sobą. Przebiegli przez wyludniony przedsionek, już w części zburzony. Gdy znaleźli się na zewnątrz, rozpętał się koniec świata.
Niebo było prawie czarne, rozjaśniały je tylko uderzające co chwila błyskawice. Nie rozpraszały się jednak, lecz tworzyły wirujące kłęby, oblane żółtawą łuną. Nie było słychać grzmotów albo tłumił je łoskot spadających kamieni i przewracających się murów. Inne pioruny biły seriami zza chmur o fantastycznych kształtach i jak strzały ognia uderzały w wielki słup na Wieży Królestwa.
Dziedzińce falowały jak dywany kryjące pod spodem bestię, która wyrywa się na wolność. Prawie wszystkie domy w wiosce były już ruinami, a dzwonnica kościoła przekrzywiła się na bok i groziła runięciem. Ludzie biegali, tracąc zmysły, nie znajdując żadnego miejsca, w którym mogliby się schronić. Zza murów docierał na dziedziniec grad palących się strzał i niewielu już dzielnych łuczników zgromadzonych na stokach twierdzy dawało odpór szturmującym. Oszalałe ze strachu konie biegały stadami, tratując każdego, kogo spotkały na drodze.
Eymerich obejmował Miriam w pasie, nie wiedząc, jaką znaleźć kryjówkę. Dziewczyna jednak nie okazywała lęku.
- Musimy stąd uciekać, Nicolasie - powiedziała cicho. - Keter jest głową. Podniesie się pierwsza.
Inkwizytor nie słuchał. Zobaczył Hamida, który cudem uniknął zadeptania przez jedną z pędzących grup koni. Odprowadził go spojrzeniem, zwinnie przeskakując przez jedną ze szczelin, jakie otwierały się w ziemi. Wtedy także i sługa go zobaczył. Rzucił się ku inkwizytorowi na złamanie karku.
- Ratujcie mnie, magister! - wykrzyknął łamiącym się głosem, gdy dopadł Eymericha. - Tutaj wszyscy zginiemy!
- Co siÄ™ dzieje?
- Jeszcze pytacie? To trzęsienie ziemi, czy nie widzicie? Jakby tego było mało, żołnierze Henryka wyważają główną bramę, a inni wychodzą z podziemi pod Wieżą Chwały. Są tak przerażeni, że zabijają wszystkich, których napotykają!
- Pani Leonor... Estrella... jest w Wieży Królestwa? - Eymerich wskazał daleką budowlę tonącą w deszczu ognia.
- Tak. Widziałem też Gallusa i proboszcza, jak udawali się tam i oni... Ratujcie mnie, magister, błagam was!