Nie eksponowała zbytnio tego faktu, wielbiciel bowiem był od niej młodszy o całe cztery lata, o czym obie starsze siostry nie pozwalały jej zapomnieć. Trzymała go raczej z daleka od domu, wolała spotkania na mieście i u niego, nie chcąc go narażać na dowcipy Felicji. Starannie udawała, że jej wcale na nim nie zależy, de facto wczepiona w ostatniego mężczyznę życia pazurami i zębami. Paweł Drążkiewicz, osobnik całkowicie dorosły i rozwiedziony, postępował akurat odwrotnie, symulował głębokie uczucia, widząc w niej dla siebie bazę finansową, bo zarabiała lepiej od niego. Bez jej pomocy nie jeździłby prawie nowym fordem, a co najwyżej mocno przechodzoną skodą. Co nie przeszkadzało, że ogólnie Melanię lubił, podobała mu się, a jej złośliwości ogromnie go bawiły.
Znikli z oczu rodziny w ciągu pięciu minut. Felicja i Sylwia zostały same. Siedziały w kuchni przy stole.
- Słuchaj - odezwała się Sylwia, odruchowo nalewając herbatę. - Czy ona przypadkiem nie jest chora?
- Kto?
- Ta cała Wandzia.
Felicja uniosła głowę -znad stosu korespondencji, w którym grzebała, i przyjrzała się siostrze podejrzliwie.
- A było coś w liście o jakiejś chorobie?
- Nie wiem. Chyba nie. Ale w tym wieku...
- Jeśli jest chora, może się leczyć. Są u nas lekarze.
- No owszem, są. Ale jak ona ma się leczyć? Z ubezpieczalni?
- A co...?
- Kto ma jej załatwiać te różne numerki i kolejki, i badania, i tak dalej? Albo pielęgniarkę społeczną, czy coś tam? Społeczne przydzielają tylko biednym emerytkom...
- A ty co? Jesteś bogata emerytka?
- Głupia jesteś. Znaczy co, ja mam ją wziąć na siebie?
- Najlepiej posadź ją sobie na karku i nie zawracaj mi głowy - zniecierpliwiła się Felicja. - Tu stało jeszcze jedno pudełko z listami. Gdzie ono jest?
- Nie wiem, może Melania sprzątnęła. To wszystko bardzo łatwo robi się za pieniądze, wiem, bo Jankowska dla swojej matki tak załatwia...
- Jaka Jankowska?
- No czy ty już do reszty pamięć tracisz? Jankowska, nasza sąsiadka, dwa domy dalej. Ta, od której kot przychodzi.
- A, kot. Nie znoszę tego kota. O co ci w ogóle chodzi, odczep się. Jestem zajęta.
- Ja bym chciała wiedzieć, kto za to wszystko będzie płacił. Jankowska wydaje majątek, ale stać ją na to. A mnie nie.
- Nikt ci przecież nie każe płacić Jankowskiej!
- O Boże - powiedziała Sylwia rozpaczliwie. - Z tobą się w ogóle nie można dogadać! Czego ty szukasz, może ja wiem, gdzie to jest?!
- Zawiadomienia bankowe. Ostatnie. Tu mam starsze, nowsze były w tym drugim pudełku. Jeszcze nie otwarte.
- No pewnie, otwarte schowałabyś u siebie, żeby ich nikt nie zobaczył. Może już schowałaś. Widzę przecież, że gmerasz w samych pustych kopertach, mam oczy w głowie. Wcale nie potrzebują płacić za Jankowską, chcę wiedzieć, kto będzie płacił za Wandzię. Ty?
- Co ja?
- Będziesz płaciła za Wandzię?
- Zejdź ze mnie, dobrze? Odpalantuj się, jeśli inaczej nie rozumiesz. Gdzie to cholerne drugie pudełko?
- Nie wiem. Ja nie znajdę - odparła Sylwia i miała świętą rację, bo też istotnie nigdy niczego nie umiała znaleźć, nawet jeśli leżało na wierzchu. Zamilkła na chwilę i, wpatrzona w zadumie w ciemne okno, popijała po odrobinie herbatę. Felicja zaczęła przeszukiwać zakamarki kuchenne.
- Ciekawe, swoją drogą, jak ta Wandzia teraz wygląda? - rzekła nagle z zainteresowaniem. - Pewnie bym jej nie poznała na ulicy...
* * *
Ten sam problem gnębił Dorotkę, kiedy jechała taksówką na lotnisko pięć po dwunastej w samo południe. Wszystko inne załatwiła doskonale, zamówiła sobie radio-taxi jeszcze przed wschodem słońca, wykorzystując chwilę, kiedy Felicja i Melania spały, a Sylwia myła się w łazience, podała adres barku na Gołkowskiej, nie chcąc się ujawniać przed ciotkami, poprosiła o taksówkę, która będzie mogła długo poczekać i ujawniła przyczyny owego czekania, kupiła piękne róże, białe i czerwone, o dwunastej wsiadła wreszcie do mercedesa i ruszyła. Po drodze właśnie przyszło jej na myśl, że nie ma zielonego pojęcia, jak chrzestna babcia wygląda.
Jako Amerykanka, równie dobrze mogła być wielką, grubą babą, jak i malutką, zasuszoną, żylastą staruszką. Nie było też wykluczone, że zdjęto z niej pół wieku i z daleka czyni wrażenie młodej kobiety, taka Marlena Dietrich na przykład, albo co. Jak, na litość boską, ma ją poznać?
- Jezus Mario... - jęknęła do siebie cichutko. Kierowca dosłyszał, bo siedziała obok niego, na przednim fotelu.
- Co się stało? Coś nie gra?