Postrzegłem wkrótce, iż ten
zamiar uwieńczy się zupełnym tryumfem, lub raczej roiłem, iż mój tryumf będzie zupełny, i je-
stem pewien, iż wszyscy obecni spodziewali się ocknienia śpiącego. Lecz żadna istota ludzka nie
mogła się spodziewać tego, co się w rzeczywistości zdarzyło, wybiega to poza wszelką granicę
prawdopodobieństwa. Gdym szybko czynił p as y magnetyczne wśród okrzyków: „Martwy!
martwy!”, którymi po prostu bluzgał język, nie zaś wargi śpiącego, całe jego ciało – od razu – w
przeciągu minuty lub mniej niż minuty – obluźniło się – rozpadło się aa źdźbła – doszczętnie
zgniło mi w rękach. Na łożu – w oczach wszystkich obecnych – leżała wstrętna, na wpół płynna
miazga – coś w rodzaju potwornej zgnilizny.
23
Metzengerstein
Pestis eram Vivus – moriens tua mors ero.
Marcin Luter.
Zgroza, i przeznaczenie po wsze czasy – dłoń w dłoni – pędzą po swych ścieżkach. Dla jakich
to powodów mam obciążać datą opowieść, którą zamierzam podać? Dość, jeśli powiem, iż w
epoce, o której mowa, istniała na Węgrzech potajemna, lecz głęboko utwierdzona wiara w zasady
metempsychozy. O samych zasadach, o ich błędności lub stopniu prawdopodobieństwa – zgoła
przemilczę. Twierdzę wszakże, iż lwia część naszego niedowiarstwa pochodzi, mówiąc słowami
la Bruyere'a, który tej jedynej przyczynie przypisuje całą naszą klęskę – pochodzi z niemożliwo-
ści przebywania sam na sam ze s o b ą3. Lecz węgierska odmiana wspomnianego zabobonu po-
siada dwa punkty, które graniczą wręcz z absurdem. Węgrzy odbiegają bardzo zasadniczo od
swych wschodnich pierwoźródeł. Na przykład – zgodnie z ich wiarą – przytaczam słowa pewne-
go wytwornego i bystrego paryżanina – dusza raz tylko jeden jedyny przebywa w danym kształ-
cie zmysłowym. Przeto – koń, pies, a nawet człowiek są jeno znikomymi odwzorami tych istot.
Ród Berlifitzingów i ród Metzengersteinów w odwiecznej trwały waśni. Nigdy nie oglądano
dwóch tak dostojnych rodów, tak zawziętych w swej śmiertelnejnienawiści. Nienawiść owa mo-
gła się wywodzić od słów pewnej starożytnej przepowiedni: „Wielki ród pokala się upadkiem
straszliwym, gdy jako rycerz na swym rumaku śmiertelność Metzengersteinów zagóruje nad nie-
śmiertelnością Berlifitzingów”.
Wprawdzie słowa te niewiele lub zgoła nic nie znaczą. Atoli przyczyny bardziej codzienne
zrodziły – nie sięgając zbyt wysoko – następstwa brzemienne w wypadki. Nadto obydwa sąsia-
dujące rody od dawna współubiegały się o przewagę w dziedzinie nieokiełznanego władztwa.
Zresztą – sąsiedzi tak bliscy rzadko zdobywają się na przyjaźń, zaś ze szczytu swych ugrzęzłych
we własnym ogromie tarasów – mieszkańcy pałacu Berlifitzingów mogli zanurzać spojrzenia w
samych oknach pałacu Metzengersteinów. Słowem – rozblask bardziej niż feodalnego przepychu
nie wystarczał dla uśmierzenia dąsów mniej starożytnego i mniej bogatego rodu Berlifitzingów.
Możnaż się tedy dziwić, że słowa tej skądinąd cudacznej przepowiedni tak nieodparcie snuły i
podsycały niesnaski pomiędzy obojgiem rodów, pochopnych już do zwady dzięki wszelakim
bodźcom – dziedzicznej zawiści? Przepowiednia zdawała się zawierać – jeśli w ogóle zawierała
cokolwiek – ostateczny tryumf już przed czasem, potężniejszego domu i przeto tkwiła żywcem w
pamięci słabszego i mniej możnego rodu, wypełniając tę pamięć pełną goryczy zawziętością.
Hrabia Wilhelm Berlifitzing mimo dostojnego pochodzenia w okresie niniejszej opowieści był
jeno ułomnym gadułą i nie odznaczał się niczym – chyba przedawnioną i obłędną nienawiścią dla
rodziny swego współzawodnika oraz tak niespożytym zapałem dla koni i polowania, że ani braki
fizyczne, ani powaga wieku, ani przyćmienie umysłu – nic zgoła nie mogło stanąć mu na prze-
szkodzie do codziennego narażania się na niebezpieczeństwa owych ćwiczeń. Z drugiej strony –
baron Fryderyk Metzengerstein nie był jeszcze pełnoletni. Ojciec jego, minister G., umarł młodo.
3 Mercier w swym Roku dwa tysiące czterdziestym daje doktrynom metempsychozy poważne poparcie, zaś I.
Israeli twierdzi, że nie ma systematu również prostego i mniej waśniącego się z rozumem. Pułkownik Ethan
Allen – Green Mountain Boa – też uchodzi za poważnego zwolennika metempsychozy (E.A.P).
24
Matka, Maria, poszła wkrótce w jego ślady. Fryderyk w danym okresie czasu miał rok osiemna-
sty. W mieście – przeciąg lat osiemnastu nie stanowi rozległego okresu, lecz w samotni – w tak
wielmożnej samotni, jaką było owo zamierzchłe lennictwo, zegar pogłębia i wzmaga uroczystość
swych godzin.
Wskutek zbiegu niektórych, rządami ojca przysporzonych okoliczności – młody baron nie-
zwłocznie po jego śmierci wszedł w posiadanie dóbr obszernych. Rzadko się zdarza, aby szlach-
cicowi węgierskiemu przypadła w dziale tak świetna ojcowizna. Niepoliczone były jego pałace.
Najwspanialszym i największym był pałac Metzengersteinowski. Dobrom jego nie zakreślono
nigdy wyraźnej granicy – dość, że główny park zajmował przestrzeń pięćdziesięciomilową.