Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Proszę raz na zawsze skończyć z tego rodzaju wyrażeniami, panie Shadwell — powiedziała madame Tracy, a następnie wypro­wadziła go przez przedpokój i schodami w dół na Crouch End High Street, gdzie czekał, by zabrać ich dwoje, no, powiedzmy, tro­je, sterany wiekiem skuter.
 
* * *
 
Drogę blokowała ciężarówka. Drogę blokowała też bla­cha falista. Drogę blokowała także wysoka na trzydzieści stóp sterta ryb. Była to jedna z najskuteczniej zabloko­wanych dróg, jakie sierżant kiedykolwiek widział. A deszcz bynajmniej niczego nie ułatwiał.
— Nie wiecie, kiedy przybędą tu spychacze? — wrzasnął do swe­go radia.
— My crrrk robimy co można, by crrrk - brzmiała odpowiedź. Poczuł, że coś ciągnie go za mankiet spodni i popatrzył w dół.
— Langusty? - Drgnął, podskoczył i znalazł się na dachu wozu policyjnego. - Langusty - powtórzył. Było ich ze trzydzieści, niektó­re długie na dwie stopy. Większość maszerowała szosą, z pół tuzina zatrzymało się, by zbadać radiowóz.
— Coś nie tak, sierżancie? - spytał policjant, który notował oświadczenie kierowcy ciężarówki, stojąc na twardym poboczu.
— Po prostu nie lubię langust — powiedział ponuro sierżant, przymykając oczy. - Dostaję od nich wysypki. Mają za wiele nóg. Tylko trochę tu sobie posiedzę, a ty mi powiedz, kiedy sobie pójdą.
Usiadł w deszczu na dachu samochodu, czując, jak zimna wo­da spływała mu do nogawek.
Rozległ się niski ryk. Grzmot? Nie. Był długi i coraz bliższy. Motocykle. Sierżant otworzył jedno oko.
Jezu Chryste!
Było ich czterech i jechali ponad setką. Chciał zejść z dachu, pomachać do nich, krzyknąć, ale już go minęli, jadąc prosto na przewróconą ciężarówkę.
Sierżant nic nie mógł zrobić. Znów zamknął oczy, czekając na odgłos zderzenia. Słyszał jak się tam zbliżają. A potem:
Wiiiuuu.
Wiiiuuu.
Wiiiuuu.
Oraz głos w jego głowie mówiący: DOGONIĘ WAS.
— Widzieliście to? - zapytał Bardzo Ważni Faceci. - Przelecie­li prosto nad tym!
— Się wi! — odparł POĆ. —Jeśli oni mogom, my także! Sierżant otworzył oczy. Zwrócił się do policjanta i otworzył tak­że usta.
Policjant powiedział:
— Oni. Oni naprawdę. Oni przelecieli prosto...
Łup. Łup. Łup.
Chlup.
Nastąpił kolejny deszcz ryb, choć trwający krócej i łatwiejszy do wytłumaczenia. Ramię w skórzanym rękawie słabo machnęło ze środka wielkiego stosu ryb. Koło motocykla kręciło się rozpacz­liwie.
Był to Skuzz, na wpół nieprzytomny, ale właśnie podejmujący decyzję, że jeśli jest jedno, czego nienawidzi bardziej niż Francu­zów, to przebywanie po szyję w rybach, z nogą, która wygląda na złamaną. Naprawdę tego nienawidził.
Chciał opowiedzieć POĆ o swym imieniu, ale nie mógł się po­ruszyć. Coś mokrego i śliskiego wpełzło mu do rękawa.
Później, gdy go wyciągnięto ze stosu ryb i ujrzał trzech pozo­stałych motocyklistów z głowami zakrytymi kocami, zrozumiał, że jest zbyt późno, by im powiedzieć cokolwiek.
To dlatego nie było ich w tej Księdze Objawienia, o której pa­plał w kółko Pigbog. Po prostu nie udało im się dojechać tak dale­ko autostradą.
Skuzz zamamrotał. Sierżant policji pochylił się nad nim.
— Nie próbuj mówić, synu - powiedział. - Karetka wkrótce przyjedzie.
— Posłuchaj - wychrypiał Skuzz. - Mam coś ważnego do po­wiedzenia. Czterej Jeścy Apokalypsy... to prawdziwe skurwysyny, ca­ła czwórka.
— To musi być majaczenie - orzekł sierżant.
— Cholerę w bok. Jestem Faceci Zakopani W Rybach - zachry­piał Skuzz i zemdlał.
 
* * *
 
Układ drogowy Londynu jest wieleset razy bardziej skom­plikowany, niż można sobie wyobrazić. Nie ma to nic wspólnego z wpływami czy to diabelski­mi, czy anielskimi. Raczej związane jest z geografią, historią i archi­tekturą.
Londyn nie został zaprojektowany dla samochodów. A gdy już o tym mowa, to nie został też zaprojektowany dla ludzi. On się po prostu jakoś przytrafił. To stworzyło problemy, a ich rozwiązania, gdy tylko zostawały wprowadzone w czyn, stawały się nowymi pro­blemami, i tak po kolei przez pięć, dziesięć albo sto lat.
Najnowszym rozwiązaniem była M25 - obwodnica szybkiego ruchu, prawie kolista, biegnąca wokół całego miasta. Do tego mo­mentu problemy bywały dość proste — ot, takie rzeczy, które sta­wały się przestarzałe, zanim je do końca zbudowano. Einsteinow-skie korki drogowe z powodu przeszkód na trasie, które same sta­wały się takimi przeszkodami — tego typu sprawy.
Aktualny problem polegał na tym, że nie istniał; w każdym ra­zie nie w normalnym, ludzkim pojęciu o przestrzeni. Korek złożo­ny z samochodów nieświadomych tego stanu rzeczy lub próbują­cych znaleźć objazdy, by wydostać się z Londynu, ciągnął się aż do centrum miasta ze wszystkich kierunków. Londyn po raz pierwszy zatkał się zupełnie. Miasto było jednym wielkim korkiem dro­gowym.
Samochody, teoretycznie rzecz biorąc, zapewniają fantastycz­nie szybki sposób podróżowania z miejsca na miejsce. Z drugiej zaś strony korki drogowe zapewniają fantastyczną okazję do stania w miejscu. W deszczu i zmroku, gdy równocześnie dookoła kakofo-niczna symfonia klaksonów rozbrzmiewa coraz głośniej i coraz wścieklej.
Crowleyowi już to bokiem wychodziło.
Skorzystał z okazji, by raz jeszcze przeczytać notatki Azirafala i przerzucić proroctwa Agnes Nutter oraz poważnie wszystko prze­myśleć.
Jego wnioski można by streścić następująco:
1) Zbliża się Armageddon.
2) Crowley nic nie może na to poradzić.
3) Nastąpi to w Tadfield. Albo w każdym razie tam się rozpocz­nie. Następnie będzie mieć miejsce wszędzie.
4) Crowley był na czarnej liście Piekła [72].
5) Azirafal - o ile można to było oceniać - przestał być ele­mentem liczącym się w tej sprawie.