Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Lekki cień zdumienia pojawił się na obliczu Race’a.
— Poproś ją do palami. Nie pozwólcie wyjść nikomu poza nią.
— Oczywiście, panie pułkowniku. Drugi steward już tego dopilnuje — rzekł i wrócił do jadalni.
Poirot wraz z Racem skierowali swe kroki do palarni.
— Bowers? Coś takiego? — zdziwił się Race. Ledwo tylko weszli do palami, a już zjawił się tenże sam steward razem z panną Bowers. Wpuścił ją do środka i zaraz wyszedł zamykając za sobą drzwi.
— A wiec, panno Bowers? — rzekł Race spoglądając pytającym wzrokiem. — Słuchamy.
Panna Bowers była jak zwykle zdyscyplinowana i spokojna. Nic okazywała też żadnego szczególnego podniecenia.
— Proszę mi wybaczyć, pułkowniku — powiedziała. — Ze względu na okoliczności uznałam, że jednak najlepiej będzie, jeśli powiem od razu — otworzyła swą zgrabną czarną torebkę — i oddam to panu.
Wyjęła sznur pereł i położyła na stole.
Rozdział XXI 
Gdyby panna Bowers należała do typu kobiet, które lubią budzić sensację, to wrażenie, jakie swym postępkiem wywołała, uznać by mogła za swój ogromny sukces.
Wyraz najwyższego zdumienia odbił się na twarzy pułkownika Race’a, kiedy wziął do ręki leżące na stole perły.
— Wprost niebywałe! — rzekł. — Zechce nam pani łaskawie to wyjaśnić?
— Naturalnie. Po to właśnie przyszłam — odpowiedziała sadowiąc się wygodnie na krześle. — Oczywiście trochę mi trudno było zdecydować, jak tu najwłaściwiej postąpić. Rodzina, naturalnie, jest niechętna wszelkim skandalom tego rodzaju, poza tym polegają na mej dyskrecji, ponieważ jednak okoliczności są tak niezwykłe, nie mam więc innego wyboru. Jeśli bowiem panowie nie znajdą niczego w kajutach, to zarządzą następnie rewizję osobistą pasażerów, a jeżeli znajdą te perły u mnie, wtedy zrobi się nieprzyjemna sytuacja i tak czy owak prawda wyjdzie na wierzch.
— A więc, jaka jest prawda? Wzięła pani te perły z kajuty pani Doyle?
— Ależ nie, panie pułkowniku. Skądże znowu! Zrobiła to panna Van Schuyler.
— Panna Van Schuyler?
— Tak. Wie pan, ona nie może się powstrzymać i… przywłaszcza sobie rzeczy… Zwłaszcza biżuterię. Dlatego właśnie stale przy niej jestem. Powodem nie jest jej zdrowie, ale właśnie to małe… upodobanie. Jestem stale w pogotowiu i szczęśliwie nie było żadnych kłopotów, odkąd przy niej jestem. Wystarczy tylko być czujnym. Poza tym ona zawsze chowa zabrane rzeczy w to samo miejsce, zawija w pończochy, co sprawę bardzo ułatwia. Codziennie rano robię zawsze przegląd.
W dodatku mam lekki sen, sypiam zawsze w sąsiednim pokoju, a wspólne drzwi trzymam otwarte, jeśli jesteśmy w hotelach, toteż zazwyczaj wszystko słyszę. Wtedy idę za nią i namawiam, by wróciła do łóżka. Oczywiście znacznie trudniej jest z tym na statku. Zazwyczaj robi to nocą. Jak zauważy, że ktoś zostawił jakąś rzecz, to ją po prostu zabiera. Naturalnie, perły były dla niej zawsze ogromną atrakcją.
Panna Bowers zamilkła.
— Jak pani odkryła, że zostały zabrane? — spytał Race.
— Były dziś rano w jej pończochach. Wiedziałam, oczywiście, czyją są własnością. Często je oglądałam. Poszłam, aby je odłożyć na miejsce mając nadzieję, że pani Doyle jeszcze śpi i nie odkryła straty. Stał tam jednak steward; powiadomił mnie, że panią Doyle zamordowano i nikogo nic wpuszczają do środka. Toteż, jak pan widzi, znalazłam się w naprawdę kłopotliwej sytuacji. Ciągle jednak miałam nadzieję, że je później podrzucę do kajuty, nim jeszcze zauważą ich brak. Zapewniam pana, że poranek ten nie należał do przyjemnych, gdyż cały czas łamałam sobie głowę, co tu zrobić.
Jak panu wiadomo, rodzina panny Van Schuyler jest wielce szacowna i bardzo na takie sprawy uczulona. Nie wiem, co by to było, gdyby laka sprawa trafiła do gazet. Ale to nie będzie konieczne, prawda?
Widać było, że panna Bowers jest naprawdę bardzo zmartwiona.
— To zależy do okoliczności — powiedział z całą ostrożnością pułkownik Race. — Dołożymy, oczywiście, wszelkich starań. A co na to mówi panna Van Schuyler?
— Oczywiście wszystkiemu zaprzeczy. Zawsze tak robi. Powie, że to ktoś złośliwie je podrzucił. Nigdy się nie przyzna, że cokolwiek wzięła. Dlatego też, jeśli się ją przyłapie na gorącym uczynku, idzie do łóżka niczym baranek. Tłumaczy się, że wyszła, by popatrzeć na księżyc. Coś w tym rodzaju.
— Czy panna Robson wie o tej… słabostce?
— Nie. Jej matka wie, ale ponieważ dziewczyna jest bardzo prostoduszną istotą, uznała, że lepiej będzie jej o tym nie mówić. Sama z powodzeniem daję sobie radę z panną Van Schuyler — wyznała biegła w swym zawodzie panna Bowers.
— Czujemy się w obowiązku podziękować pani za tak niezwłoczne zgłoszenie się do nas — rzekł Poirot.
Panna Bowers wstała.
— Ufam, że postąpiłam jak najsłuszniej.
— Może być pani tego pewna.
— A jak się ma sprawa z mordercą, który był tam również…
Tu przerwał jej pułkownik Race. Glos jego był pełen powagi.
— Panno Bowers, pragnę panią o coś zapytać i chciałbym jednocześnie zaapelować o wyjawienie czystej prawdy. Panna Van Schuyler w swym odchyleniu od normy wykazuje skłonność do kleptomanii. Czy objawia także określone skłonności mordercze!
— Ależ nie! Skądże! — odpowiedziała natychmiast panna Bowers. — Nic w tym rodzaju. Mogę na to przysiąc. Starsza pani nie zabiłaby nawet muchy.
Panna Bowers udzieliła odpowiedzi z tak niezbitą pewnością, iż można było uznać temat za wyczerpany.
Niemniej Poirot zwrócił się jeszcze do niej z jednym małym pytaniem: — Czy panna Van Schuyler ma jakieś kłopoty ze słuchem?
— Zasadniczo tak. Trudno to wyraźnie zauważyć, kiedy się z nią rozmawia. Ale dość często nie słyszy, kiedy się wejdzie do pokoju. Tak bym to określiła.
— Czy sadzi pani, że mogła słyszeć, że ktoś się kręci w kajucie pani Doyle, mieszczącej się w sąsiedztwie?
— Nie sądzę. Na pewno nie. Koja stoi bowiem po drugiej stronie, a nie przy ścianie wspólnej z tamtą kajutą. Nie wierzę, aby mogła cokolwiek usłyszeć.