Nie tylko dlatego, że starszy, lecz i dlatego również, że ma więcej doświadczenia...
— Ale przede wszystkim uważaj na to, co mówi Mukoki — wtrącił Jerzy Newsome. — Wiesz, ile ma rozwagi i jak bardzo ciebie kocha!
— No i Mballa — dodała jeszcze pani Newsome. — Już ją prosiłam, żeby dbała o twoje zdrowie.
— Mnie także musisz słuchać, Minnetaki! — wyrwał się raptem Rod. — Bo ponieważ ja najwięcej prosiłem, by pozwolono ci jechać, więc jestem za ciebie poniekąd odpowiedzialny!
— Ojej! — westchnęła Minnetaki tragicznie. — Ładnie się moja wyprawa zapowiada! Wabi, Muki, ty Mballa — ostentacyjnie liczyła na palcach — czterech aniołów stróżów, czy nie za wiele przypadkiem? Oczywiście, przy takiej opiece jestem zupełnie bezpieczna, ale jak zaczniecie mnie wszyscy musztrować, jeden tak, drugi inaczej, to w rezultacie nic mi nie wolno będzie robić!
Melancholijnie schyliła głowę niby pod brzemieniem rezygnacji, lecz spod czoła błyskała oczyma w figlarnym uśmiechu. Wiedziała przecie doskonale, że z Mukim, Mballa i Wabim zrobi mniej więcej wszystko, co zechce, co do Roda zaś — tu zarumieniła się niepotrzebnie — miała mocne podejrzenie, że on raczej będzie jej słuchał.
Po skończonym posiłku — przy czym biesiadnicy więcej udawali, że jedzą, niż jedli — nastąpiły ostatnie pożegnania. Krótkie, mocne uściski, czułe słowa, szeptane głosem zdławionym, pocałunki i na czołach dzieci matczyną ręką kreślone znaki krzyża. Na dworze dniało już. Szron srebrzył się na ziemi i drzewach. U brzegu jeziora czekała wielka łódź z kory brzozowej, wyładowana wszelkiego rodzaju zapasami, w łodzi zaś siedział wierny Muki oraz piastunka Wabiego i Minnetaki, Mballa. Chłopcy zajęli miejsca przy wiosłach, Minnetaki na dziobie, po czym Muki odepchnął czółno od brzegu.
Pędzone silnymi uderzeniami wioseł, czółno pomknęło naprzód tak szybko, że już po upływie paru minut brzeg oraz stojące na nim osoby zlały się w jedną szarą całość.. Nawet wytężając wzrok, Minnetaki nie mogła już ułowić żadnej z drogich sylwetek, toteż po chwili, westchnąwszy, zwróciła oczy w inną stronę.
Jezioro kryła lekka mgła, tak zwiewna i subtelna, iż zdało się, że ruchem ręki można ją rozproszyć. Od dołu ołowiana toń wodna nadawała jej barwę ciemniejszą, lecz im bliżej nieba, tym mgła stawała się przejrzystsza, bledsza, bardziej opalowa. Tu i ówdzie majaczyły w niej smugi złote i różowe, niby rozwieszone w przestworzu girlandy kwietne; to słońce, wyzierając nad horyzont, słało pierwsze swe blaski. Minął jednakże dobry kwadrans, zanim nagły poryw wiatru rozdarł mgłę, podzielił ją na strzępy i rozproszył w przestrzeni bez śladu. Słońce bluznęło światłem tak jaskrawym, aż Minnetaki na chwilę musiała przymknąć oczy. Jednocześnie zacisnęła palce rąk na burcie, gdyż krótka, stroma fala gwałtownie zakołysała łodzią. Wabi parsknął śmiechem i przemówił, pierwszy naruszając ciszę panującą od chwili wyjazdu.
— Pamiętasz, Rod, jak to było w zeszłym roku: pole. lodowe, nasza kąpiel i rózgi! A gdyby tak obecnie powtórzyć?
Rod skrzywił się, głową wykonując gest przeczący.
— Co do mnie, dziękuję serdecznie! Nie lubię odgrzewanych potraw. Ale ty się nie krępuj, proszę bardzo...
— Ee... samemu to nieciekawie! — protestował Wabi. — Zresztą, jako opiekun Minnetaki, nie chcę jej dawać zdrożnego przykładu. Niech więc Muki decyduje! Muki, jaką drogę obierasz? Na przełaj przez jezioro czy też prawą stroną lub lewą?
Mukoki, siedzący na rufie i krótkim a szerokim wiosłem nadający łodzi właściwy kierunek, odpowiedział krótko i bez wahania:
— Na przełaj tymczasem. Pod wieczór dobijemy do prawego brzegu.
— No, dobrze — powątpiewał Rod — ale jeśli przy tym prawym brzegu będzie pole lodowe tak jak w zeszłym roku?
— Nie będzie! — stanowczo oznajmił stary Indianin. — Skąd wiesz?
Mukoki zachichotał w swój zwykły, gardłowy sposób.
— Wiatr dmie od tygodnia ze wschodu na zachód — rzekł.— Cała kra poszła od prawego brzegu pod lewy. Prawy brzeg wolny!
Tu Minnetaki wtrąciła się do rozmowy.
— Muki jest genialny! — rzekła. — Doprawdy, czuję, że po tej podróży mój szacunek dla ciebie wzrośnie stokrotnie.
— Ach, Minni, zostawże trochę komplementów dla nas! — błagalnie zaprotestował Rod.