Ale, no dobrze, powiem, panie tu nie histeryzują, istnieją pewne obawy, że on może stracić pamięć. Może amnezja będzie tylko czasowa, a może nie będzie jej wcale, ale na wszelki wypadek…
Czwartego dnia zatem Karpiowski został przewieziony do Warszawy i Elżbieta przestała używać samochodu Bubla. Krystyna po większej części milczała jakoś strasznie. W pamięci wciąż miała ostatnią informację, jakiej udzielił jej mąż, i z rozgoryczeniem uświadamiała sobie, że za owe tajemnicze pieniądze mogłyby mieć dla siebie dwa samochody. Gdzie je ukrył, do diabła, teraz właśnie są najpotrzebniejsze!
— Stracić pamięć, to nic takiego — pocieszała ją Elżbieta, nieświadoma grozy sytuacji. — Przypomnimy mu wszystko i wyjdzie z tego. Żeby tylko się ocknął i coś powiedział, to już będzie wiadomo.
Zatroskany Chlup starał się odwiedzać przyjaciela w miarę możności bez wiedzy małżonki. Przesiadywał przy jego łóżku niepewny, co ma czynić. Powiedzieć Krystynie o forsie czy nie? Zaprzysiągł tajemnicę, była mowa, że nikt o niej nie wie, a może Karpiowski do końca będzie chciał ten majątek ukrywać? I czy to kobieta potrafi utrzymać język za zębami…?
Krystyna miała wielką ochotę poradzić się Chlupa, ale wstrzymywała ją nie wyjaśniona do końca kwestia legalności mienia. Boże drogi, żeby ten Henryk otworzył wreszcie oczy i jakoś się odezwał…!
Karpiowski się odezwał, ale o tym nie wiedzieli, bo personel medyczny nie potraktował jego wypowiedzi poważnie.
Już w chwili, kiedy na miejscu katastrofy wnoszono go do karetki, otworzył nagle oczy i dość cicho, ale wyraźnie, Powiedział:
— Chlup.
— Moczymorda — zaopiniował pielęgniarz, trzymający nosze od strony głowy. — Natankowany leciał.
— Ciekawe, ile krwi znajdą mu w alkoholu — mruknął ten od strony nóg. — Może pobił jaki rekord.
— To dlatego ulgowo wyszedł. Po pijaku tak zawsze… Pacjent żadnego rekordu nie pobił, bo alkoholu we krwi nie miał wcale, opinia pielęgniarzy jednakże się rozeszła. Kiedy pielęgniarka zmieniała mu kroplówkę, bez otwierania oczu odezwał się ponownie i znów powiedział:
— Chlup.
— Nie, proszę pana — odmówiła sucho siostrzyczka. — Alkoholu pacjentom nie podajemy. W pańskim stanie to w ogóle wykluczone i bardzo szkodliwe.
Karpiowskiego odmowa nie obeszła, bo ciągle był nieprzytomny. Rodziny o tym jego monotonnym gadaniu nie poinformowano, w obawie, że kochający i troskliwi krewni mogliby ulec życzeniom chorego i potajemnie dostarczyć mu wódki, co już niejeden raz się zdarzyło.
Gadatliwość pacjenta na tym się skończyła i więcej nic nie mówił, pozostając nieprzytomny w milczeniu.
Chlup w ciężkiej rozterce przesiadywał przy jego łóżku tak ustawicznie, że pani Bogusia zaczęła coś węszyć, wywęszyła prawdę i straciła cierpliwość. Męża na oczy prawie nie widywała, bo albo był w pracy, albo w tym kretyńskim szpitalu. Nie musiał przecież Karpiowskiego bez przerwy trzymać za rękę, ponadto w tym szpitalu przesiadywała także piękna Krysia i kto ich tam wie co mogli razem nakręcić. Coraz niechętniej Chlup wracał do domu, gdzie czekało go piekło na ziemi i same wstręty i szykany, aż w końcu doszło do tego, że rozwścieczona małżonka, wychodząc na swój dyżur, zamknęła go na klucz. Klucz zabrała ze sobą. Przydarzyło się to późnym wieczorem, pani Bogusia akurat, wyjątkowo, miała nocną zmianę, Chlup nie przejął się zatem zbytnio, tylko zwyczajnie poszedł spać.
Następnym razem jednakże został zamknięty w godzinach popołudniowych, zaraz po powrocie z pracy, kiedy pani Bogusia udała się na dyżur wieczorny. To go już zirytowało, szczególnie że zbiegło się z drugą okropnością…
Nadszedł bowiem wielki dzień, w którym Karpiowski po dwóch tygodniach nareszcie odzyskał przytomność i otworzył oczy.
Ogólny jego stan był tak dobry, że prawie mógłby wstać z łóżka, byleby tylko nie potrząsał głową. Trochę może przeszkadzała mu ręka w gipsie, ale poza tym nic mu nie było. No, głowa, oczywiście…
Obecny był przy tym lekarz, który właśnie skończył obchód i natychmiast zawiadomiono go o upragnionej zmianie u pacjenta. Otoczony personelem, usiadł przy łóżku i spróbował nawiązać z nim kontakt.