— Ciii… — Merelan poÅ‚ożyÅ‚a palec na ustach... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— Czasem muszÄ™ siÄ™ bardzo postarać, żeby za nim nadążyć.
— Niemożliwe! — wykrzyknęła Betrice z udanÄ… niewiarÄ…, a potem szeroko uÅ›miechnęła siÄ™ do Å›piewaczki.
— No cóż, to prawda, ale mimo wszystko cudownie jest Å›piewać coÅ›, co jest dla mnie wyzwaniem. — Rysy Merelan zÅ‚agodniaÅ‚y.
Betrice wskazała na Robiego, który, szalenie szczęśliwy, zdążył już upaćkać sobie twarz, ręce i kocyk.
— A co chcesz zrobić z tym maÅ‚ym?
— No cóż, po pierwsze dopilnujÄ™, by Mistrz Washell nigdy już nie potrzebowaÅ‚ korzystać z pracowni Petirona — odparÅ‚a Merelan ze stanowczym wyrazem zwykle spokojnej twarzy. — Poza tym, nigdy nie zostawiÄ™ moich dwóch panów samych, jeÅ›li nie bÄ™dÄ™ pewna, że Robie zasnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boko.
— To ciÄ™ bÄ™dzie nieco ograniczać, nieprawdaż? — parsknęła Betrice. Merelan wzruszyÅ‚a ramionami.
— Za jeden Obrót, może nieco dÅ‚użej, Robie bÄ™dzie spÄ™dzaÅ‚ caÅ‚e dnie z pozostaÅ‚ymi dziećmi z Cechu. Nie jest to dla mnie duże poÅ›wiÄ™cenie. Prawda, kochanie?
— ÅšwiÄ™ta prawda — westchnęła zrezygnowana Betrice. — Tak krótko sÄ… dziećmi… chociaż kiedy wyrosnÄ… i odejdÄ… od nas, wydaje siÄ™ nam, że ich dzieciÅ„stwo to byÅ‚a caÅ‚a osobna epoka. — Westchnęła jeszcze raz.
Merelan poczuła coś lepkiego, spojrzała na synka i zobaczyła, że lizak wypadł z jego rączki.
— Popatrz no tylko — powiedziaÅ‚a cicho, z peÅ‚nym miÅ‚oÅ›ci uÅ›miechem spoglÄ…dajÄ…c na dÅ‚ugie rzÄ™sy rzucajÄ…ce cieÅ„ na policzek dziecka.
— Połóż go tu, na kanapie.
— Potrzymam go — zaprotestowaÅ‚a Merelan. — Masz robotÄ™.
— Nic takiego ważnego, żebym nie mogÅ‚a przy tym popilnować Å›piÄ…cego dziecka. Idź i dla odmiany zrób coÅ› dla siebie. Kiedy nie opiekujesz siÄ™ tym tutaj — wskazaÅ‚a na Robintona — lecisz zajmować siÄ™ drugim — palec wskazaÅ‚ w kierunku pokojów Merelan.
— JeÅ›li jesteÅ› taka dobra…
— Nie ma sprawy. Chyba że chcesz mi pomóc przy cerowaniu.
Betrice zaśmiała się, widząc jak prędko Merelan podniosła się i ruszyła ku drzwiom.
 
Kiedy Robie miał już dobrze ponad trzy Obroty, wziął kiedyś do ręki zapomniany na stole flecik. Instrument nie należał do ojca, chłopiec wiedział, że Petiron nie gra ani na flecie prostym, ani na bocznym. A ponieważ nie była to rzecz taty, można było jej dotknąć i trochę się pobawić. Dmuchnął, zatykając otwory paluszkami, jak to podpatrzył u innych muzyków. Dźwięki wcale nie były podobne do tych, które tak gładko wychodziły spod palców flecistów, więc Robie próbował tak długo, aż znalazł właściwy sposób. Naturalnie starał się zachowywać jak najciszej.
Nie zdawał sobie sprawy, że czułe ucho matki odbiera te pierwsze muzyczne próby. W miarę gry chłopcu udawało się coraz lepiej modulować dźwięki, więc Merelan była niezmiernie zadowolona. Czasem, pomimo głębokich rodzinnych tradycji, dzieci z muzycznych rodzin bywały pozbawione słuchu albo nie miały ochoty do rozwijania wrodzonych zdolności. Merelan była ciekawa, jak uda jej się ułagodzić Petirona, jeśli ich syn okaże się muzycznym beztalenciem. Tak czy siak, wiedziała, że mąż udzieli swemu potomkowi stosownych nauk. Teraz pozbyła się wszelkich niepokojów. Chłopca nie tylko pociągały muzyczne eksperymenty; miał też dobry, a nawet chyba absolutny słuch.
Kiedy Petiron pracował ze studentami, Merelan często gwizdała proste melodie, tak by słyszał je syn. Petiron nie lubił, gdy gwizdała, pewnie dlatego, że sam tego nie potrafił, a poza tym uważał, że to nie uchodzi kobiecie. Choć tak bardzo go kochała, czasem sama przed sobą przyznawała, że niektóre jego uprzedzenia, włącznie z tym właśnie, są całkiem bez sensu.

Tematy