- Nie. Porzucił naukę, żeby pójść z Sungpo. To nie było miejsce dla niego. Sierota gompy zawsze będzie jak mały ptak skazany na życie w wichurze i ulewie.
Shanowi przebiegł po plecach dreszcz zrozumienia. Podczas okupacji Tybetu, a potem w czasach rewolucji kulturalnej, mnisi i mniszki byli zmuszani, nieraz pod groźbą bagnetów, do łamania celibatu, czasem ze sobą nawzajem, czasem z żołnierzami. W niektórych regionach potomstwo umieszczano w specjalnych szkołach. Gdzie indziej tworzyło ono gangi. W Czterysta Czwartej było kilka mieszanej krwi sierot gomp, którzy poszli za swymi nauczycielami do więzienia.
- W takim razie zrób to dla Jigme: pomóż mi sprowadzić Sungpo z powrotem.
Oczy starego człowieka były zamknięte.
- Gdy gompa została zniszczona - powiedział szeptem - lepiej widać było wschodzący księżyc.
Terenówka zaczęła się już wspinać ku przełęczy, gdy Shan zapytał o nazwę gompy, którą minęli o świcie u wylotu doliny. Yeshe nie odpowiedział.
Feng zwolnił i spojrzał na mapę.
- Khartok - powiedział niecierpliwie. - Tu napisano, że Khartok.
Shan rzucił okiem na jeden z dokumentów, które dostarczył mu Tan, i nagłym ruchem wyciągnął rękę.
- Zatrzymaj się. Teraz.
- Nie ma czasu - zaprotestował sierżant.
- Wolisz jutro znów wyjechać przed świtem, żeby tu wrócić?
- Już późno. Niedługo zaczną się przygotowywać do ostatniego zgromadzenia, do zapalania lamp - odezwał się Yeshe. - Możemy spróbować porozmawiać z nimi przez telefon.
Feng spojrzał w twarz Shana i bez słowa zawrócił ku dolinie. Yeshe jęknął i zasłonił sobie oczy, jak gdyby nie chciał widzieć nic więcej.
Prostokąty widoczne z daleka przed zabudowaniami gompy nie były pastwiskami. Były to ruiny, pola kamieni, zaczynające się niemal kilometr przed gompą. Głazy leżały bezładnie, jedne zebrane w stosy, inne rozsiane, jakby zrzucono je z piętrzących się wokół szczytów. Ale każdy nosił na sobie ślad obróbki.
W obrębie fundamentów kilku zniszczonych budynków urządzono ogrody. Kilkanaście postaci w wiśniowych mnisich szatach opierało się na motykach, przyglądając się nieoczekiwanym gościom. Gdy terenówka zatrzymała się, Shan zauważył, że za fundamentami znajduje się nowy budynek. Główny mur był odbudowywany i poszerzany. Wzdłuż granicy drzew piętrzyły się schludne stosy nowych desek i palety z workami cementu.
Yeshe leżał na tylnym siedzeniu, z ramieniem zarzuconym na oczy.
- Znasz gompy. Znasz etykietę - powiedział niecierpliwie Shan. - Będziesz mi potrzebny.
Feng otworzył tylne drzwi.
- Nie śpisz, towarzyszu. - Pociągnął chłopaka za ramię. - Do diabła, dyszysz jak kot zapędzony do kąta.
Shan samotnie wkroczył na dziedziniec. Były tu takie same budowle, jakie widział w gompie Saskya, znacznie jednak okazalsze i pokryte świeżą warstwą farby. Na placu ujrzał nie jeden, lecz pięć czortenów, zwieńczonych lśniącymi nowością miedzianymi symbolami słońca i księżyca. Lepsza inwestycja, przypomniał sobie Shan. Dyrektor Wen z Urzędu do spraw Wyznań wyjaśniał, że Saskya nie otrzymała zezwolenia na odbudowę, gdyż gompa w dolnej części doliny była lepszą inwestycją.
Na schodach sali zgromadzeń pojawił się mnich w średnim wieku, z pasem złotego haftu na rękawie. Zbiegł w dół, rozkładając ramiona w powitalnym geście. Shan obserwował innych mnichów, ciekawy, jak zareagują na zjawienie się nowo przybyłego. Niektórzy z szacunkiem skłaniali głowy, inni szybko odwracali wzrok. Mężczyzna, który zbiegł po schodach, był lamą, prawdopodobnie opatem. Ale dlaczego, zastanawiał się Shan, nie wydawał się zaskoczony jego widokiem? Lama przerwał młodemu uczniowi, który grabił żwir, i odesłał go do sali, po czym wskazał na ogród ziołowy pod osłoną muru. Shan, milcząc, ruszył za nim. Między grządkami, jak gdyby w sali lekcyjnej, stały rzędy drewnianych ław. W głębi ogrodu stary mnich na klęczkach wyrywał chwasty.
- Plany wkrótce będą gotowe - oświadczył lama, gdy tylko Shan usiadł na ławie.
- Plany?