Każdy jest innym i nikt sobą samym.

W drzwiach Mon Desir stał porządnie ubrany mężczyzna około czterdziestki, o ostrej, podobnej do jastrzębia twarzy.
- A więc złapałem cię! - powtórzył nieznajomy.
- Kim... kim pan jest? - wyjąkał James.
- Detektyw inspektor Merrilees z Yardu - przedstawił się mężczyzna szorstkim tonem. - Zechce mi pan łaskawie zwrócić szmaragd.
- Szma... szmaragd?
James usiłował zyskać na czasie.
- Tak właśnie powiedziałem, nieprawdaż? - zauważył inspektor Merrilees.
Ton jego głosu był oschły i urzędowy. James próbował wziąć się w karby.
- Nie wiem, o czym pan mówi - oświadczył, przybierając minę pełną godności.
- Och, mój chłopcze, myślę, że dobrze wiesz.
- Zaszła pomyłka - powiedział James. - Mogę ją z łatwością wyjaśnić... - Urwał, widząc, na twarzy swego rozmówcy wyraz znudzenia.
- To stara śpiewka - skwitował krótko pracownik Scotland Yardu. - Zapewne znalazłeś go podczas spaceru na plaży, co? Tak się zwykle mówi.
James musiał przyznać w duszy, że to właśnie miał na końcu języka, nadal jednak starał się zyskać na czasie.
- Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym, za kogo się podaje? - spytał niepewnie.
Merrilees uchylił nieco klapę marynarki, aby zaprezentować odznakę. James wpatrywał się w niego wytrzeszczonymi oczami.
- No i widzisz, w co się wplątałeś - powiedział Merrilees niemal dobrodusznie. -
Jesteś nowicjuszem, to widać. Pierwsza robota, co?
James skinął głową.
- Tak myślałem. A teraz, bratku, oddasz mi ten szmaragd, czy mam cię zrewidować?
James odzyskał mowę.
- Nie mam go przy sobie - oświadczył, rozpaczliwie szukając jakiejś wymówki.
- Zostawiłeś w hotelu?
James przytaknął.
- A więc udamy się tam razem - oświadczył detektyw. Wziął Jamesa pod ramię i dodał łagodnie: - Nie mogę dopuścić, żebyś uciekł. Pójdziemy do hotelu i zwrócisz mi kamień.
James odezwał się niepewnym głosem:
- Czy jeśli tak uczynię, puści mnie pan?
Merrilees sprawiał wrażenie zakłopotanego.
- Wiemy, w jaki sposób ten kamień skradziono - wyjaśnił. - Zamieszana jest w to pewna dama. Oczywiście, jeśli idzie o... Cóż, radża pragnie sprawę zatuszować. Już tacy są ci egzotyczni władcy.
James, który niewiele wiedział o egzotycznych władcach, skinął głową z wyrazem zrozumienia na twarzy.
- Oczywiście to będzie wbrew przepisom - wtrącił detektyw - ale może ci to ujść na sucho.
James znowu skinął głową. Przeszli obok hotelu Esplanade i skręcili w stronę miasta.
James prowadził, ale detektyw ani na chwile nie zwolnił mocnego uchwytu wokół jego ramienia.
Nagle James zawahał się i drgnął. Merrilees spojrzał nań ostro, potem zaś uśmiechnął
się. Mijali właśnie posterunek policji. James obrzucił to miejsce wzrokiem pełnym boleści.
- Najpierw dałem ci szansę - zauważył dobrotliwie.
I w tej samej chwili zaczęło się. James wydał z siebie głośny ryk, kurczowo schwycił
tamtego za rękę i zaczął wrzeszczeć najgłośniej, jak potrafił:
- Na pomoc! Złodziej! Na pomoc! Złodziej!
W niespełna minutę otoczył ich tłum. Merrilees usiłował gwałtownie wyszarpnąć rękę z uścisku Jamesa.
- Oskarżam tego człowieka - krzyczał James. - Oskarżam tego człowieka o kradzież mojego portfela!
- O czym ty mówisz, głupcze? - krzyczał drugi.
Wreszcie posterunkowy przejął sprawę w swoje ręce. Merrilees i James zostali odprowadzeni na posterunek. James cały czas ponawiał swoją skargę.
- Przed chwilą ukradł mi portfel - mówił podniecony. - Ma mój portfel w prawej kieszeni, o tu!
- Ten człowiek jest szalony - oponował drugi.
- Może pan sam, inspektorze, sprawdzić, że mówię prawdę.
Na znak dany przez inspektora, policjant posłusznie wsunął rękę do kieszeni Merrileesa. Wyciągnął rzecz, której widok zaparł mu dech w piersiach ze zdziwienia.
- Mój Boże! - jęknął inspektor wyprowadzony z zawodowej rutyny. - Ależ to z pewnością szmaragd radży.
Merrilees sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zaskoczonego niż pozostali.
- To potworne - bełkotał - potworne... Ten człowiek musiał wsunąć to do mojej kieszeni, kiedy razem szliśmy. To zaplanowana intryga.
Niewzruszona pewność siebie Merrileesa sprawiła, że inspektor zawahał się na moment. Teraz skierował swe podejrzenia na Jamesa. Szepnął coś do policjanta i tamten wyszedł.
- A teraz - powiedział inspektor - poproszę panów kolejno o zeznania.
- Służę panu - odparł James. - Spacerowałem sobie po plaży, gdy nagle ten dżentelmen podszedł do mnie. Twierdził, że się znamy. Nie mogłem go sobie przypomnieć, ale nie chciałem być nieuprzejmy. Szliśmy więc razem. Wzbudził jednak moje podejrzenia.
Gdy przechodziliśmy obok posterunku, nagle poczułem jego rękę w swojej kieszeni.
Przytrzymałem go i zawołałem o pomoc.