Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Jeśli chcesz pieniędzy, mo­żemy dać ci parę groszy. Ale w zamian ona chce obejrzeć kościół.
- Czas zwiedzania już minął.
- W porządku. W takim razie poradzimy sobie sami.
Chwycił mnie za rękę i, nie oglądając się na nic, wprowadził szybko do środka.
Moje serce zaczęło bić mocniej. Starzec mógł się rozsierdzić, wezwać policję, niwecząc tym sa­mym całą naszą podróż.
- Dlaczego to robisz? - zapytałam.
- Bo chciałaś wejść do kaplicy - odrzekł.
Nie byłam w stanie niczego oglądać. Cała ta dyskusja, moja własna słabość przyćmiły urok cu­downego poranka.
Wytężałam słuch, aby wyłowić odgłosy docho­dzące z zewnątrz. Oczami wyobraźni ujrzałam starca, który oddala się pośpiesznie i policję nad­jeżdżającą z miasteczka. Bluźniercy. Złodzieje. Po­pełniliśmy przestępstwo, złamaliśmy prawo. Sta­rzec mówił przecież, że czas zwiedzania już minął! On był słabszy i nie mógł nas powstrzymać. Policja będzie surowsza, gdyż nie uszanowaliśmy ani miej­sca, ani starego człowieka.
W kaplicy spędziłam dokładnie tyle czasu, ile trzeba, by zachować pozory spokoju ducha. Moje serce biło jednak tak mocno, że obawiałam się, iż on je usłyszy.
- Możemy już iść - powiedziałam, kiedy wyda­ło mi się, że minął czas zmówienia jednej modli­twy.
- Nie obawiaj się niczego, Pilar. Nie przyszłaś tu przecież po to, by odegrać jakąś rolę.
Nie miałam najmniejszej ochoty, by przykry in­cydent ze starcem przerodził się w kłótnię między nami.
- Jaką rolę? Nie wiem, o czym mówisz - ucię­łam krótko.
- Widzisz, niektórzy ludzie żyją skłóceni z innymi ludźmi, skłóceni z samymi sobą, skłóceni z ży­ciem. Wówczas zaczynają odgrywać spektakl w oparciu o scenariusz, który jest odbiciem ich własnych frustracji.
- Znam wielu takich ludzi i wiem dobrze, o czym mówisz.
- Szkoda tylko, iż nie mogą grać w tej sztuce sa­mi i wciągają w nią innych aktorów. To właśnie uczynił ten człowiek sprzed kaplicy. Pragnął się za coś odegrać i właśnie nas wybrał do tego celu. Gdybyśmy mu ulegli, czulibyśmy teraz żal i smak porażki, bowiem tym samym zgodzilibyśmy się wziąć udział w jego nędznym życiu i w jego rozgo­ryczeniach. Zawziętość tego starca była uderzają­ca, więc łatwo nam było nie dać się wciągnąć w je­go grę. Inni natomiast “powołują” nas na scenę, bo żyją w wiecznym poczuciu krzywdy, narzekają bezustannie na niesprawiedliwość losu i wymaga­ją od nas poparcia, uczestnictwa w ich życiu.
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Miej się na baczności - rzekł. - Bowiem jeśli ktoś przystępuje do tej gry, zawsze wychodzi z niej przegrany.
Miał rację. Mimo to nie czułam się swobodnie w tej kaplicy.
- Już się pomodliłam. Możemy iść.
Wyszliśmy - i oślepiły mnie ostre promienie sło­neczne, kontrastujące z mrokiem panującym w świątyni. A kiedy moje oczy przywykły do świa­tła, zauważyłam, że starzec gdzieś dawno zniknął.
- Chodźmy coś zjeść - zadecydował, kierując kroki w stronę miasteczka.
Do obiadu wypiłam dwie lampki wina. Nigdy w swym życiu nie piłam, tyle co teraz. Czyżbym popadała w nałóg? Chyba przesadzam - pocieszy­łam się.
Mój przyjaciel rozmawiał z kelnerem. Dowie­dział się, że gdzieś w okolicy znajdują się jakieś ruiny z czasów rzymskich. Starałam się śledzić roz­mowę, ale nie mogłam ukryć złego humoru.
Księżniczka zamieniła się w ropuchę. Jakie to w końcu ma znaczenie? Czy rzeczywiście muszę dwoić się i troić, skoro tak naprawdę niczego nie szukam - ani mężczyzny, ani miłości?
“Przecież wiedziałam od razu - myślałam w du­chu. - Wiedziałam, że cały mój dotychczasowy świat legnie w gruzach. Rozsądek ostrzegał mnie, ale serce nie posłuchało jego rad”.
Przyszło mi zapłacić wysoką cenę, by zdobyć to, co mam. Musiałam wyrzec się wielu rzeczy, któ­rych niegdyś pragnęłam, zrezygnować z tylu dróg, które otwierały się przede mną. Poświęciłam wszystkie marzenia w imię jednego, najważniej­szego - spokoju ducha. I za nic nie chciałam tego spokoju utracić.
- Jesteś rozdrażniona - rzekł, skończywszy roz­mowę z kelnerem.
- Tak, jestem. Sądzę, że tamten starzec powia­domił policję. Sądzę, że to miasteczko jest zbyt małe, by nie wiedzieli, gdzie nas szukać. Sądzę tak­że, że twój upór, aby zjeść tu obiad, może obrócić w niwecz całą naszą podróż.
Bawił się szklanką. Zapewne wiedział dokład­nie, że wcale nie o to mi chodziło, że po prostu by­ło mi wstyd. Dlaczego postępujemy w ten sposób? Dlaczego widzimy tylko źdźbło w naszym oku, a nie dostrzegamy gór, pól i gaju oliwnego?
- Zapewniam cię, nic takiego się nie wydarzy -odrzekł. - Tamten starzec dawno już siedzi w domu i nawet nie pamięta porannego zajścia. Zaufaj mi.
“To przecież nie z tego powodu jestem rozdraż­niona, głupcze” - pomyślałam.
- Słuchaj raczej głosu swego serca - ciągnął dalej.
- Właśnie dokładnie to robię - odpowiedziałam.
- I marzę, żeby jak najszybciej stąd wyjść. Nie czu­ję się tu dobrze.
- Nie pij więcej wina w ciągu dnia. To w ni­czym nie pomaga.
Do tej pory jakoś nad sobą panowałam. Ale te­raz przebrała się miara i postanowiłam wyrzucić z siebie to, co leżało mi na sercu.
- Wydaje ci się, że wiesz już wszystko. Potrafisz dostrzec magiczne chwile i mówić o zapomnianym dziecku, które w nas drzemie. Zastanawiam się, co ty właściwie tu ze mną robisz. Uśmiechnął się.
- Podziwiam cię - odpowiedział. - A także po­dziwiam walkę, którą toczysz z własnym sercem.
- Jaką walkę?
- Dajmy spokój - odrzekł. Dobrze wiedziałam, co ma na myśli.
- Nie łudź się - odpowiedziałam. - Zresztą, je­śli chcesz, możemy o tym porozmawiać. Mylisz się co do moich uczuć.
Przerwał zabawę szklanką i popatrzył mi w oczy.
- Nie łudzę się. Wiem, że mnie nie kochasz. Jego słowa sprawiły, że poczułam się jeszcze bardziej zagubiona.
- Ale będę o to walczył. W życiu bowiem istnie­ją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- A ty jesteś tego warta - zakończył.
Odwróciłam głowę. Przed chwilą czułam się ni­czym ropucha, teraz stawałam się na nowo księżniczką.
“Chciałabym móc wierzyć jego słowom - my­ślałam, patrząc na obraz przedstawiający rybaków i ich lodzie. - Niewiele by to zmieniło, ale przynaj­mniej nie czułabym się taka samotna i taka żało­sna”.