Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Od tej chwili będziecie Zaprzysiężonymi Braćmi Nocnej Straży. Wasze zbrodnie zostaną wam darowane, długi anulowane. Wy sami musicie zapomnieć o waszych wcześniejszych zobowiązaniach, niesnaskach, o starych grzechach i miłościach. Tutaj zaczniecie wszystko od nowa.
Wasze życie tutaj to życie dla Królestwa. Nie dla Króla, lorda czy honoru jakiegoś rodu, nie dla złota, zaszczytów czy kobiecej miłości. Odtąd będziecie żyli tylko dla Królestwa i mieszkających w nim ludzi. Człowiek z Nocnej Straży nie ma żony, ojca ani syna. Naszą żoną jest obowiązek. Honor naszą kochanką. A wy jesteście jedynymi synami, jakich znamy.
Znacie słowa ślubowania. Dobrze się zastanówcie, zanim je wypowiecie, bo kiedy już przy wdziejecie czarny strój, nie będzie odwrotu. Karą za dezercję jest śmierć. - Stary niedźwiedź zamilkł na chwilę, zanim zapytał: - Czy są wśród was tacy, którzy chcieliby stąd odejść? Jeśli tak, niech to zrobią i nikt nie weźmie im tego za złe.
Żaden się nie poruszył.
- Dobrze - powiedział Mormoni. - O zmierzchu możecie złożyć śluby przed septonem Celladarem i pierwszym z waszego zakonu. Czy któryś z was modli się do dawnych bogów?
Wstał Jon. - Ja, panie. - Nie miał nic wspólnego z bogami z septa. W żyłach Starków płynęła krew Pierwszych Ludzi.
Usłyszał z tyłu szept Grenna. - Tutaj nie ma bożego gaju. Nigdzie go nie widziałem.
- Ty byś nie zauważył stada eunuchów, dopóki by cię nie stratowali - odpowiedział mu szeptem Pyp.
- Wcale nie - upierał się Grenn. - Zauważyłbym ich z daleka.
- Sam Mormoni potwierdził wątpliwości Grenna. - Nie potrzeba bożego gaju w Czarnym Zamku. Za Murem rośnie nawiedzany las, stoi tam od Wieku Świtu, rósł tam jeszcze, zanim Andalowie przeprowadzili Siedmiu przez wąskie morze. Jakieś pół mili stąd znajdziesz zagajnik czardrzew, a może także i swoich bogów.
- Panie. - Jon obejrzał się zdumiony, rozpoznawszy głos. Samwell Tarly podniósł się. Grubas olarł o tunikę spocone dłonie. - Czy i ja… czy i ja mogę pojechać? Żeby pomodlić się przed sercem drzewem?
- Czy w Domu Tarlych modlą się do starych bogów? - spytał Mormoni.
- Nie, panie - odparł Sam cienkim, nerwowym głosem. Jon wiedział, że grubas boi się starszych oficerów, a w szczególności Starego Niedźwiedzia. - Nadano mi imię w blasku Siedmiu w sępcie na Horn Hill, tak samo jak mojemu ojcu i jego ojcu, i wszystkim Tarlym od tysiąca lat.
- Dlaczego więc miałbyś porzucić bogów twojego ojca i domu? - spytał ser Jaremy Rykker.
- Teraz moim domem jest Nocna Straż - powiedział Sam. - Siedmiu nigdy nie odpowiedziało na moje modlitwy. Może dawni bogowie to uczynią.
- Jak chcesz, chłopcze - odparł Mormoni. Sam ponownie zajął swoje miejsce, podobnie jak Jon. - Umieściliśmy was w różnych zakonach zgodnie z naszymi potrzebami i waszymi umiejętnościami. - Bowen Marsh wysunął się do przodu i podał papier. Lord Dowódca rozwinął go i zaczął czytać. - Halder do budowniczych. - Halder skłonił sztywno głowę. - Grenn do zwiadowców. Albett do budowniczych. Pypar do zwiadowców. - Pyp zerknął na Jona i poruszył uszami. - Samwell do zarządców. - Sam wypuścił powietrze z ulgą i otarł czoło kawałkiem jedwabiu. - Mallhar do zwiadowców. Dareon do zarządców. Todder do zwiadowców. Jon do zarządców.
Do zarządców? Przez chwilę Jon nie wierzył w to, co usłyszał. Mormoni musiał się pomylić. Już się podnosił, żeby zapytać, powiedzieć im, że zaszła pomyłka… i wtedy dostrzegł ser Allisera, który obserwował go uważnie; jego oczy lśniły niczym dwa płatki obsydianu. Zrozumiał.
Stary Niedźwiedź zwinął papier. - Przełożeni przedstawią wam nowe obowiązki. Niech wszyscy bogowie mają was w opiece, bracia. - Lord Dowódca zaszczycił ich lekkim skłonieniem głowy i odszedł, a z nim ser Alliser z ledwo widocznym uśmieszkiem na ustach. Jon nigdy dotąd nie widział go w równie dobrym humorze.
- Zwiadowcy ze mną - zawołał ser Jaremy Rykker. Pyp podniósł się wolno wpatrzony w Jona, uszy miał czerwone. Green szczerzył zęby w uśmiechu, nie zdając sobie sprawy, że coś jest nie w porządku. Matt i Ropucha dołączyli do nich i razem poszli do septa za ser Jaremym.
- Budowniczowie - przemówił Othell Yarwyck, mężczyzna o zapadłych policzkach. Halder i Albett ruszyli za nim.
Jon rozglądał się z niedowierzaniem. Niewidzące oczy maestera Aemona patrzyły w kierunku światła, którego i tak nie mogły zobaczyć. Septon układał kryształy na ołtarzu. Na ławkach zostali tylko Sam i Dareon, grubas, śpiewak i… i on.
Lord Zarządca Bowen Marsh zatarł pulchne dłonie. - Samwellu, będziesz pomagał maesterowi Aemonowi przy ptakach i w bibliotece. Chett pójdzie do psiarni. Zajmiesz jego celę, żebyś był blisko maestera w dzień i w nocy. Mniemam, że dobrze wypełnisz swoje obowiązki. Maester jest bardzo stary, ale bardzo nam drogi.
- Daeronie, słyszałem, że śpiewałeś przy stole niejednego dostojnego lorda, posilając się ich miodem i mięsiwem. Wysyłamy cię do Wschodniej Strażnicy. Może twój głos okaże się przydatny dla Cottera Pyke’ a, kiedy będzie gościł kupieckie galery. Za dużo płacimy za soloną wołowinę i wędzone ryby, a oliwa z oliwek, którą dostajemy, jest okropna. Po przybyciu przedstaw się Borcasowi. Da ci zawsze coś do roboty między wizytami statków.

Tematy