.. Nie mogę... Nigdy nie jadam na mieście!
Schwaryencronie nie pozostało już nic innego jak odejść, co też uczynił, nie uzy-
skawszy od tej dziwacznej postaci najlżejszego uchylenia kapelusza.
Pierwsze kroki skierował do Bredejorda, by opowiedzieć mu całą przygodę. Ten wy-
słuchał jej bez słowa, obiecując sobie przeprowadzić niezależnie od Schwaryencrony
własne dochodzenie.
Lecz kiedy jeszcze tego samego dnia chciał je rozpocząć w towarzystwie Erika, któ-
ry dowiedział się o wszystkim, gdy przyszedł ze szkoły na obiad, natknął się na drobną
przeszkodę — „Albatros” opuścił Sztokholm nie powiadamiając, dokąd płynie, i nie po-
zostawiwszy adresu Tudora Browna.
Jedyne, co zostało, to należycie poświadczony akt zgonu Patricka O’Donoghana.
Czy ów dokument miał rzeczywiście jakąś wartość? Właśnie w to Bredejord pozwa-
lał sobie wątpić mimo potwierdzenia bezsprzecznej autentyczności stempli i podpisów
widniejących na dokumencie przez konsula generalnego Anglii w Sztokholmie, które-
go zapoznał ze sprawą. Kazał też zasięgnąć informacji w Edynburgu, gdzie nikt nie znał
Tudora Browna, co wydawało się podejrzane.
Jednakże faktem niezaprzeczalnym, wobec którego wszelki opór musiał stopniowo
ustąpić, było to, że nie usłyszeli więcej o Patricku O’Donoghanie, a ogłoszenia nie przy-
niosły żadnych nowych rezultatów.
Tak więc, skoro Patrick O’Donoghan zniknął na zawsze, nie ostała się żadna nadzieja
na przeniknięcie tajemnicy pochodzenia Erika. On sam się z tym zgadzał i był zmuszo-
ny przyznać, że wszelkie dodatkowe dochodzenie jest odtąd bezprzedmiotowe.
Toteż następnej jesieni rozpoczął bez oporów studia medyczne na uniwersytecie
w Uppsali, zgodnie z życzeniem doktora. Chciał tylko przedtem zdać egzamin na kapi-
tana żeglugi wielkiej, co dowodziło, że nie zrezygnował ze swych planów podróżowa-
nia.
Inne bowiem zmartwienie tkwiło teraz zadrą w jego sercu, zmartwienie, na które wi-
dział tylko jedno lekarstwo: ruch i zmiany, jakie niosą wielkie przygody. Bo choć dok-
tor nie domyślał się niczego, Erik szukał pretekstu do opuszczenia jego domu, gdy tyl-
ko ukończy studia, a pretekst ten jawił mu się wyłącznie w planach podróży. Przyczyną
była coraz bardziej dająca mu się we znaki niechęć panny Kajsy, bratanicy doktora, któ-
ra nie przepuściła żadnej okazji, by ją uzewnętrznić, a on za wszelką cenę starał się nie
dopuścić, aby ów wspaniały człowiek czegoś się domyślił.
Jego stosunki z dziewczyną należały zawsze do najosobliwszych. W oczach Erika, po
siedmiu latach tak samo jak w dniu przyjazdu do Sztokholmu, mała czarodziejka pozo-
stała wzorem skończonej elegancji i wszelkich światowych cnót. Otaczał ją bezgranicz-
nym uwielbieniem i czynił heroiczne wysiłki, by zyskać sobie jej przyjaźń. Ale Kajsa
nigdy nie pogodziła się z myślą, że ten „intruz”, jak go nazywała, zapuścił korzenie w do-
74
75
mu doktora, był tam traktowany jak przybrany syn i stał się ulubieńcem trójki przyjaciół. Szkolne sukcesy Erika, jego dobroć, łagodność, miast wyjednać mu jej przychyl-
ność, stały się nowymi powodami zazdrości. W gruncie rzeczy Kajsa nie mogła wyba-
czyć chłopcu, że jest tylko rybakiem i wieśniakiem. Dla niej oznaczało to upadek domu
i jej samej z wysokiego szczebla drabiny społecznej, na którym lubiła się widzieć.
A już wręcz odrażającym i haniebnym wydało jej się to, że Erik był czymś gorszym
niż wieśniakiem — był znajdą. W jej pojęciu znajda w hierarchii istot zajmowała miej-
sce poniżej kota i psa. Swe odczucia manifestowała najbardziej pogardliwymi spojrze-
niami, najbardziej upokarzającym milczeniem, najokrutniejszymi zniewagami. Kiedy
zapraszano ją wraz z Erikiem na wieczorek taneczny dla dzieci do zaprzyjaźnionego
domu, odmawiała stanowczo tańczenia z nim. Przy stole z lubością ignorowała to, co
mówił. Nie przepuściła żadnej okazji, aby go upokorzyć.
Biedny Erik odgadł przyczynę jej tak wielce nieżyczliwego zachowania. Nie potra-
fił zrozumieć, dlaczego czyni mu zarzut z tego strasznego nieszczęścia, jakim był brak
rodziny i ojczyzny. Pewnego dnia próbował porozmawiać o tym z Kajsa, wytłumaczyć
jej niesprawiedliwość i okrucieństwo takiego uprzedzenia, ale ona nie raczyła nawet go
wysłuchać. Im byli starsi, tym przepaść dzieląca ich wydawała się głębsza. Osiemnasto-
letnia Kajsa została wprowadzona w świat. Schlebiano jej tam i rozpieszczano jako po-
sażną pannę i spadkobierczynię, a hołdy te utwierdzały ją w przekonaniu, że jest ulepio-
na z lepszej gliny niż ogół śmiertelników.
Erik, początkowo przygnębiony jej pogardą, w końcu zirytowany, poprzysiągł sobie,
że zatriumfuje nad nią. Poczucie upokorzenia miało też swój udział w żarliwej gorliwo-
ści, z jaką zabrał się do nauki. Marzył o osiągnięciu dzięki pracy tak powszechnego sza-
cunku, by każdy musiał chylić przed nim czoła. Przyrzekł też sobie, że wyjedzie przy
pierwszej nadarzającej się okazji, że nie pozostanie pod tym dachem, gdzie każdy dzień