Wrócili do samochodu. Szofer prowadził wóz po krętych drogach, które najwyraźniej znał na pamięć. Wreszcie dotarli do gospody na skraju małej górskiej wioski, gdzie mieli zarezerwowane pokoje.
Po kolacji wyszli oboje na spacer. Wędrowali wąską ścieżynką pod górę. Po jakimś czasie zmęczeni przysiedli na kłodzie zwalonego drzewa. Siedzieli tak chwilę w milczeniu patrząc na cichą dolinę, która leżała u ich stóp.
— WiÄ™c? — Renata przerwaÅ‚a ciszÄ™.
— Co takiego?
— ChciaÅ‚am wiedzieć co o tym sÄ…dzisz.
— Nie jestem wcale przekonany — odparÅ‚.
Odetchnęła z wyraźną ulgą.
— WiedziaÅ‚am, że tak powiesz.
— Wszystko to jest jednym wielkim kÅ‚amstwem. Jednym wielkim przedstawieniem starannie wyreżyserowanym i opÅ‚aconym. Franz Joseph nie jest reżyserem, on tylko gra głównÄ… rolÄ™.
— Co o nim myÅ›lisz?
— On też nie jest prawdziwy. To aktor, zresztÄ… Å›wietny.
Renata podniosła się nagle na równe nogi i roześmiała szczerze i radośnie. Sprawiała wrażenie uradowanej i szczęśliwej.
— WiedziaÅ‚am! WiedziaÅ‚am, że nie dasz siÄ™ omamić! Zawsze wierzyÅ‚am w twój rozsÄ…dek. WierzyÅ‚am, że potrafisz przejrzeć najwiÄ™ksze oszustwo i że trudno ciÄ™ oszukać pozorami. Wielcy królowie mieli swoich bÅ‚aznów, którzy mówili im, co jest prawdÄ…, a co pozorem, którzy mieli wiÄ™cej zdrowego rozsÄ…dku, niż caÅ‚a reszta dworu i potrafili wyszydzić to, co zÅ‚e.
— A wiÄ™c uważasz mnie za takiego bÅ‚azna?
— Tak, jesteÅ› królewskim bÅ‚aznem. Nie widzisz tego? WÅ‚aÅ›nie takiej osoby nam trzeba! Sam powiedziaÅ‚eÅ›, że to jedno wielkie kÅ‚amstwo. Ogromna, doskonale wyreżyserowana mistyfikacja. Ale ludzie dajÄ… siÄ™ na to nabrać.
Uważają, że to takie piękne, takie ważne. To nieprawda, ale trzeba im to najpierw uzmysłowić. Trzeba im pokazać, że padli ofiarą oszustwa. Właśnie to musimy zrobić, ty i ja.
— Wierzysz, że to siÄ™ uda?
— Wiem, że to trudne. Ale kiedy pojmÄ…, że to nieprawda, że to jedno wielkie oszustwo…
— Chcesz zatem iść w Å›wiat i gÅ‚osić chwaÅ‚Ä™ zdrowego rozsÄ…dku?
— OczywiÅ›cie, że nie. Przecież nikt by nam nie uwierzyÅ‚.
— Nikt. Przynajmniej nie teraz.
— No wÅ‚aÅ›nie! Najpierw trzeba im dać dowody, fakty. PrawdÄ™.
— Trzeba je najpierw zdobyć.
— Mamy je. Mamy dowód, sam przyczyniÅ‚eÅ› siÄ™ do tego. To ta rzecz, którÄ… wiozÅ‚am z sobÄ… z Frankfurtu. DziÄ™ki tobie przesyÅ‚ka dotarÅ‚a do miejsca przeznaczenia.
— Nie rozumiem.
— Przyjdzie czas, gdy zrozumiesz. Na razie musimy grać swoje role. Musimy udawać, że jesteÅ›my gotowi przejść na ich stronÄ™. JesteÅ›my mÅ‚odzi. JesteÅ›my zwolennikami mÅ‚odego Zygfryda.
— Wiem, że ty potrafisz to zagrać. Ale nie jestem pewien, czy mnie siÄ™ to uda. Nie nadajÄ™ siÄ™ na Å›lepego wyznawcÄ™. Sama powiedziaÅ‚aÅ›, że jestem królewskim bÅ‚aznem. Nie umiem trzymać jÄ™zyka na wodzy. Nie sÄ…dzÄ™, żeby wzbudziÅ‚o to ich entuzjazm.
— Musisz nad tym panować. No, chyba że bÄ™dzie mowa o politykach, dyplomatach, Foreign Office i caÅ‚ej reszcie establishmentu. Wtedy możesz być zÅ‚oÅ›liwy, szyderczy i okrutny.
— Mimo to ciÄ…gle jakoÅ› nie widzÄ™ siÄ™ w roli bojownika.
— Ależ to proste! Twoja rola jest oczywista i każdy bÄ™dzie umiaÅ‚ zrozumieć twoje pobudki. JesteÅ› zawiedziony w swoich ambicjach. Twoi przeÅ‚ożeni nie potrafili docenić twej wartoÅ›ci. Zygfryd jest nadziejÄ… na zemstÄ™. Dasz mu wszelkie informacje, które posiadasz, zaÅ› on w nagrodÄ™ obieca ci stanowisko, które bÄ™dzie odpowiadać twoim aspiracjom. Obieca ci wÅ‚adzÄ™ w twoim kraju.
— Sugerujesz, że ten nich ma zasiÄ™g miÄ™dzynarodowy. Czy to prawda?