Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Na pięknym obliczu kobiety, podobnie jak na twarzy Rosety, wyryte było cierpienie. Wydawała się hrabiemu znajoma, a jednak potrząsnął głową przecząco.
— Nie zmuszaj mnie, córko, abym odgadywał.
— No dobrze. Ta pani to miss Amy Dryden.
— Twoja przyjaciółka, która tak dawno nie dawała o sobie znaku życia? — upewnił się don Manuel.
— Ta sama.
Hrabia podszedł do Amy.
— Witam panią z całego serca! Od ostatniego naszego spotkania wydarzyło się tyle nieszczęść. Jakże się cieszyliśmy, kiedy otrzymaliśmy pół roku temu z Londynu pierwszy list pani ojca. Co za szkoda, że nie mógł wraz z panią przyjechać do Berlina. Mam nadzieję, że będziemy mieć przyjemność gościć panią u nas.
Amy uśmiechnęła się.
— Z radością przyjęłam zaproszenie Rosety na czas pobytu ojca w Meksyku. Z początku zamierzałam mu towarzyszyć, ale po owych smutnych doświadczeniach nie chciał mnie narażać na niebezpieczeństwa w tym półdzikim, pełnym niepokojów kraju.
— Lord słusznie postąpił, miss Amy. Pozwoli pani przedstawić sobie mego młodego przyjaciela, podporucznika Kurta Ungera.
— Znam to nazwisko. Tak nazywał się kapitan, którego brat był znakomitym myśliwym.
— Ów kapitan jest moim ojcem — wtrącił Kurt.
— Ach, panie podporuczniku, mogę więc opowiedzieć panu o ojcu — ucieszyła się Angielka. — Niestety, znam jego dzieje tylko do chwili, kiedy opuścił hacjendę del Erina.
Usadowiono się wygodnie, aby posłuchać historii kapitana Ungera. Amy przekazywała im po kolei wszystko, czego dowiedziała się od Arbelleza. Mówiła właśnie o przeżyciach Piorunowego Grota w pieczarze królewskiego skarbca.
— Muszę tu przerwać na chwilę, bo przypomniało mi się coś bardzo ważnego. Dowiedziałam się od Rosety, że nie otrzymał pan mego listu, który przysłałam za pośrednictwem Juareza. A czy dotarła do pana przesyłka hacjendera?
— Przesyłka? Jaka przesyłka? — zdumiał się Kurt. — Nic nie otrzymałem.
Amy była przerażona.
— Pańskiemu stryjowi — wyjaśniła — Bawole Czoło podarował część skarbów, o których dopiero co opowiadałam, część wprawdzie małą, ale bądź co bądź stanowiącą wielki majątek. Postanowiono połowę tego majątku przekazać panu. W kilka lat po zniknięciu Sternaua hacjendero Arbellez pojechał do Meksyku i oddał skarb ówczesnemu najwyższemu sędziemu, Benito Juarezowi, z prośbą, by posłał go do Europy.
— Nic absolutnie nie dostałem — powtórzył Kurt. — Paczka albo zaginęła, albo trafiła pod fałszywy adres.
— Hacjendero nie znał pańskiego adresu, wiedział tylko, że przebywa pan na zaniku w Moguncji, że pański ojciec to kapitan Unger i że w tym zamku mieszka niejaki kapitan von Rodenstein. Dlatego wysłano paczkę do pewnego banku mogunckiego, którego szef miał pana odszukać.
— Na pewno by mnie znalazł. W takim razie wszystko wskazuje na to, że przesyłka zaginęła po drodze.
— Juarez ubezpieczył ją.
— A więc zwrócono by mi jej równowartość. Należy się tylko dowiedzieć, jaki to był bank.
— Hacjendero wymienił nazwę firmy, ale niestety ją zapomniałam. Pantera Południa wziął mnie i ojca do niewoli i wyprawił do południowej części Meksyku, w góry. Byliśmy uwięzieni, dopóki Juarez tam nie dotarł. Dopiero osiem miesięcy temu odzyskałam wolność. Wybaczy mi pan chyba, że nie pamiętam tego, co mnie niewiele wówczas obchodziło.
— Och, miss Amy, nie mogę pani robić żadnych wyrzutów. Przeciwnie. Jestem pani wielce wdzięczny, że dowiedziałem się o tej sprawie. A co było w tej przesyłce?
— Aczkolwiek jej nie widziałam, wiem, że kosztowności: pierścienie, kolie, łańcuchy, nuggety, bransolety wysadzane drogocennymi kamieniami, a wszystko pochodziło z zamierzchłych czasów.
— Jeśli więc odzyskam skarb, będę człowiekiem majętnym. Nie jesteśmy wprawdzie żądni bogactw, ale zasięgnę informacji w Moguncji. Zobowiązuje mnie do tego chociażby wzgląd na ojca i stryja. To przecież spuścizna po nich.
Amy kontynuowała opowieść. Była coraz ciekawsza, tak że słuchacze otoczyli ją kołem. Angielka stała w pobliżu okna. Opowiadała teraz to, co sama przeżyła — przygodę z korsarzem Landolą koło Jamajki. Odruchowo spojrzała na ulicę. Krzyknęła z przestrachu i szybko cofnęła się od okna.
— Co cię tak przeraziło? — zaniepokoiła się Roseta.
— Mój Boże, czy dobrze widzę? — Amy wskazała na mężczyznę, który w zwykłym cywilnym ubraniu szedł po przeciwległym trotuarze z twarzą zwróconą ku hrabiowskiej willi.
Był to kapitan Shaw. Nie zdradził się przed oficerami wrażeniem, jakie wywarło na nim nazwisko Sternau, ale postanowił zasięgnąć języka.
— Mówisz o tym przechodniu? — upewniła się Roseta, idąc za spojrzeniem przyjaciółki.
— Tak, o tym.
— Czy go znasz?
— Czy go znam?! Tego człowieka?! Widziałam tę twarz w chwili, której nigdy nie zapomnę!
— Kto to?
— Landola, korsarz!
— Kapitan „La Pendoli”?! — wykrzyknęła Roseta.
— Kapitan Grandeprise? — wtórował córce hrabia. — Czy na pewno pani się nie myli?
— Na pewno nie!
Kurt nie odzywał się. Podszedł do okna i przyglądał się mężczyźnie. Inni zrobili to samo.
— Ten łotr obserwuje nasz dom — zauważył hrabia.
— Wie zapewne, że pan tu mieszka — dodała Amy.
— Sprawca naszych nieszczęść planuje nowe zbrodnie! — biadała Roseta.
— Wszedł do gospody! — zauważył Kurt. — Na pewno chce się dowiedzieć czegoś o nas. A więc dowie się, a jakże!
Wybiegł z pokoju, aby się przebrać w cywilne ubranie. Po kilku minutach wchodził do knajpy z ponurą miną.
Kapitan Shaw był jedynym gościem, podobnie jak poprzednio podporucznik von Ravenow. Widział, jak Kurt wypadł z willi hrabiego. Gdy więc młodzieniec usiadł przy innym stoliku, zwrócił się do niego:
— Proszę pana, czy nie zechciałby pan przyłączyć się do mnie? Przy szklance piwa człowiek tęskni do towarzystwa.
— Jestem tego samego zdania, mój panie, i przyjmuję pańskie zaproszenie — odpowiedział Kurt.
Kapitan przyglądał mu się badawczo.
— Sądzę, że każde towarzystwo lepiej panu zrobi niż samotność. Jest pan czymś zmartwiony. Czy mam rację?
— Hm, może to i prawda — mruknął Kurt, zamawiając szklankę piwa. — Wielcy panowie niewiele sobie z tego robią, czy nas wprawiają w zły czy dobry humor.
— A więc słusznie przypuszczałem. Był pan w tym wielkim domu? Zapewne szukał pan posady?
— Być może.
— Kto tam właściwie mieszka?
— Hrabia de Rodriganda.