Rodzina była małodzietna i Nicholas nie miał żadnych bliskich krewnych, przynajmniej w linii męskiej. Jeśli wytrwa w swoim postanowieniu i nie ożeni się powtórnie, tytuł hrabiego Aberdare przepadnie wraz z jego śmiercią.
Przewróciła stronę, by zobaczyć ostatnie zapiski. Daty obu ślubów starego hrabiego oraz narodzin jego trzech synów zostały wpisane jego własnym charakterem pisma. Mimo że wszyscy trzej synowie się ożenili, jednak pod imionami dwóch starszych nie widniały daty urodzin dzieci.
Zacisnęła usta na widok adnotacji zrobionej przy imieniu Kenricka. Choć wszystko zapisywano atramentem, ślub Kenricka z „Martą, nazwisko nieznane” oraz przyjście na świat „Nicholasa Kenricka Daviesa” zaznaczono ołówkiem. To był jeszcze jeden dowód na to, że stary hrabia przyjął swego spadkobiercę z ogromną niechęcią. Gdyby okazał mu przynajmniej jedną dziesiątą tej serdeczności, z jaką Owen odnosi się do Huwa, który nawet nie jest jego krewnym!
Myśląc ze smutkiem o zmarnowanej szansie, odwróciła stronę. Kilka złożonych kartek wypadło na stół. Rzuciła na nie okiem, potem przyjrzała się im bliżej, a w końcu wymamrotała:
- Jakie to dziwne.
Nie chciała niepokoić Nicholasa, on jednak rozsiadł się w fotelu i przeciągnął leniwie.
- Co jest dziwne, Clarissimo?
- Nic takiego ważnego. - Podeszła do biurka i położyła papiery pod lampą. - Te dwa dokumenty są poświadczonymi rejentalnie odpisami aktów ślubu twoich rodziców oraz twojego urodzenia. Oba są zniszczone i pobrudzone, jakby były długo noszone w kieszeni. Wskazała na dwa pozostałe. - Te dokumenty też są duplikatami, choć sporządzonymi bardzo niechlujnie. Dziwne jest to, że nie mają one mocy prawnej, bo nie zostały potwierdzone przez rejenta, a mimo to są tak samo złożone i poplamione jak oryginały. Przypuszczam, że to twój dziadek kazał zrobić te kopie, ale nie wiem po co. Nie rozumiem też, dlaczego są takie zniszczone.
Nicholas uniósł w górę jedną z nie poświadczonych kopii. Nagle ręka mu zesztywniała i zapadła pełna napięcia cisza.
Clare zobaczyła, że przygląda się dokumentowi z taką samą niepohamowaną wściekłością, z jaką rzucił się na portret żony. Wstrzymała oddech, zastanawiając się, co mogło wywołać taką furię.
Podniósł drugą kopię i oba dokumenty zgniótł w palcach. Potem wstał z fotela, podszedł do kominka i wrzucił je do ognia. Płomień rozniecił się na chwilę, po czym znowu zaczął się żarzyć.
Clare, wstrząśnięta jego zachowaniem, spytała:
- Co się stało, Nicholas?
Wpatrywał się w kominek, w którym papiery powoli zamieniały się w popiół.
- Nic, do czego powinnaś się wtrącać.
- Nie chcę dochodzić przyczyny twego gniewu, ale chyba mam prawo ci pomóc - powiedziała cicho. - Czy dobra kochanka nie powinna cię poprosić, byś jej opowiedział o swoich zmartwieniach?
- Może powinna, ale to nie znaczy, że muszę spełnić jej prośbę - odburknął. Pewnie żałując swego niegrzecznego zachowania, dodał pojednawczym tonem: - Doceniam twoje dobre chęci.
Doszła do wniosku, że woli, gdy Nicholas szaleje jak wariat, niż gdy milczy jak grób. Stłumiwszy westchnienie, włożyła pozostałe dokumenty do Biblii i odstawiła ją na półkę. Nicholas nie zwracał uwagi na Clare; z kamienną twarzą przesunął węgle pogrzebaczem.
- Jutro, jak w każdą niedzielę, idę rano do kaplicy, więc udam się już na spoczynek. Dobranoc. - Powiedziała to z uprzejmości, nie oczekując odpowiedzi, lecz Nicholas uniósł głowę.
- Szkoda, że skorzystałem już dzisiaj z prawa do pocałunku - zażartował. - Co za krótkowzroczność z mojej strony.
Z jego twarzy zniknęła złość i teraz malował się na niej smutek. Bóg jeden wie, dlaczego te dokumenty tak wytrąciły go z równowagi, lecz Clare nie mogła znieść bólu, z jakim na nią patrzył. Ze śmiałością, do której za nic w świecie nie posunęłaby się jeszcze cztery dni temu, przeszła przez pokój i położyła mu ręce na ramionach.
- Ty nie możesz mnie pocałować, ale ja mogę, prawda? - powiedziała cicho.
Utkwił w niej swoje czarne oczy. - Możesz mnie całować, kiedy tylko będziesz miała ochotę, Clarissimo - powiedział zachrypniętym głosem.