Każdy jest innym i nikt sobą samym.

(...)”
Franz Kafka “Proces”
 
To mogło być złudzenie, ale facet wyglądał mniej pewnie niż za pierwszym razem. Miał podkrążone oczy i nerwowe palca, które stukały w powierzchnię biurka zupełnie jakby bez udziału jego woli. Nienaganne perfumy nie robiły już na mnie olśniewającego wrażenia; sam opuszczałem MIASTO umyty, ogolony, skropiony resztką jakiejś wody znalezionej w szafeczce dziewczyny. Przystojna sekretarka nie ćwiczyła się w rentgenowskim spojrzeniu, mimo że Szef dawał jej do tego powody besztając mnie, podnosząc głos i wymachując z irytacją rękami.
W całej historii ostatnich dni pewne elementy zaczynały się powtarzać. Dostarczony błyskawiczną suka spod bram MIASTA znowu stałem przed Szefem pionu B, znowu jeśli tylko okaże się to możliwe, gotów byłem prosić o pozwole­nie na kolejną wizytę w STARYM MIEŚCIE. Przyszło mi do głowy, że być może, mam teraz jeszcze większe szanse niż za pierwszym razem, i że skoro trafiają się już powtórki, wyjaśnienie wszystkich tajemnic jest bliskie.
- Co pan wyprawia do ciężkiej cholery - wrzeszczał Szef pionu B, ale tkwił w jego słowach wyrzut płynący skądś wyżej i nie do mnie skierowany, który on przekazywał mi je­dynie po to, żeby sobie dodać otuchy. - To my idziemy panu na rękę, wpuszczamy pana miedzy te zwariowane Starocie, a pan się zawierusza u jakiegoś kurwiszona na całe trzynaście godzin. W dodatku pytania, zwierzenia, w dodatku ta figurka... Uwierzył pan tej zdzirze, życie panu niemiłe?
Chwycił posążek szczypczykami o długich kleszczach i demonstracyjnie trzymał dłoń daleko od siebie. Tylko że było to zagrane niedobrze, nieprzekonywująco. Ponadto brakowało synchronizacji - sekretarka nie drgnęła w czasie jego manewrów ani na milimetr. Zresztą strażnicy także nie wyglądali na przestraszonych, kiedy gołymi dłońmi wśród śmiechów i życzliwych bez mała palnięć w plecy, odbierali mi z rana figurkę przy bramie.
Pomyślałem, że byłoby zabawnie, gdyby sekretarka za­proponowała nam kawę. Widziałem już Szefa, swojego Szefa z pracy w takim stanie - jakże strasznie odległe stało się to w ciągu paru dni - i stąd pewność, że tym razem nie ja zamoczyłbym spodnie.
Na jego biurku zadzwonił telefon.
- Tak - powiedział Szef pionu B podnosząc jedną z trzech słuchawek, a jego twarz zmarkotniała. - Tak jest - dodał, pochylił ramiona i oparł się o biurko. Jeśli w końcu nie wstał i nie prowadził rozmowy wyprostowany na baczność, to nie tylko dlatego, że spostrzegł w moich oczach oczekiwanie na taki właśnie rozwój sytuacji. Także sekretarka popatrywała na niego ironicznie znad maszyny do pisania.
- Nie, tak... nie - tłumaczył komuś głosem człowieka, którego spotkało niezasłużone nieszczęście. - Tak, nie, wydaje mi się, że nie.
W oczach sekretarki pojawiła się nieskrywana sympatia i błyski podziwu. Wcale nie byłem pewien, czy powinienem z tego powodu polubić tę dziewczynę.
- ...miałem właśnie zamiar - tłumaczył nie patrząc na nas Szef pionu B, lecz tam po drugiej stronie przewodu ktoś gniewny i zawiedziony nic pozwolił mu żadnego zda­nie dopowiedzieć do końca. - Tak - wyglądał na bardziej przestraszonego... - Pomyliłem się... Nie - spojrzał na mnie. - Jest tutaj.
Przewidziałem to. Naprawdę. Po raz pierwszy od paru dni nie czułem. się zaskoczony. To było coś wspaniałego, zalała mnie fala dumy. Szef pionu B na sekundę przesłonił dłonią słuchawkę, wskazał na mnie, pstryknął palcami i dał sekretarce znak, żebyśmy wyszli razem na korytarz. Przewidziałem to.
Wstała ociągając się i zamiast od razu otworzyć drzwi, podeszła najpierw do mnie, tymczasem on niecierpliwił się poganiając ją grymasami twarzy i ruchami dłoni.
- Tak - rzucił z ulgą do słuchawki, kiedy stanęliśmy już w drzwiach. - Mam pewne powody, by przypuszczać, że tak... No właśnie. I dlatego też pomyślałem o obozie... Trwa tam akurat... -drzwi się zamknęły.
Używała takich samych perfum jak dziewczyna z MIASTA i to dostarczyło mi uczucia delikatnej przewagi. Ale nie nastąpiła żadna z rzeczy, o których myślałem. Nie powie­działa ani słowa na temat swojego Szefa, nie pogratulowała mi zamętu, jaki musiał powstać z powodu mojej oso­by. Nic z tych rzeczy. Wskazała mi ławeczkę przy drzwiach. Dziwna sprawa, nie zauważyłem tu ławeczki, kiedy byłem w gmachu po raz pierwszy.
- Proszę zaczekać - powiedziała chłodno. - To długo nie potrwa. Zaraz pana zawołam - i zniknęła za drzwiami pokoju 802.