Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Co pan chce wiedzieć?
— Po pierwsze: kiedy ma się odbyć skok? Uśmiechnął się.
— Pojutrze—rzucił lekko.
— O Boże! Nie mamy zbyt wiele czasu. Zachichotał.
— W niecały tydzień od chwili, gdy postawił pan stopę na angielskiej ziemi, będzie już po sprawie. — Mrugnął do pani Smith. — Nie każdy może zarabiać czterdzieści tysięcy funtów za tydzień nie najcięższej pracy.
— Widzę tu przynajmniej jeszcze jedną taką osobę — stwierdziłem sarkastycznie. — Jakoś nie znać, żeby pan urabiał sobie ręce po łokcie.
Nie był tym wcale zakłopotany.
— Ja zajmuję się planowaniem, Rearden, planowaniem. To moja działka.
— Znaczy, że dzisiejsze popołudnie i cały jutrzejszy dzień muszę poświęcić na studiowanie zwyczajów angielskich listonoszy. Ile razy dziennie obchodzą rewir?
Mackintosh zazezował w stronę pani Smith, która odparła:
— Dwa razy.
— Czy możecie zwerbować jakichś ludzi na „oko”? — indagowałem. — Nie chcę zbyt długo kręcić się po Leather Lane. Mogą mnie zwinąć za włóczęgostwo, a to rozłożyłoby całą rzecz na obie łopatki.
— Wszystko już załatwione — zapewniła mnie pani Smith. — Tutaj mam rozkład obchodów doręczycieli.
Ja zagłębiłem się w harmonogram pracy listonoszy, a ona tymczasem rozpostarła na biurku jakiś plan.
— To jest rozkład całego drugiego piętra. Mamy szczęście. W niektórych budynkach skrzynki na listy wiszą szeregiem w holu wejściowym. W niektórych, bo w tym nie. Tutaj do każdego biura listonosz nosi korespondencję osobiście.
Mackintosh dźgnął palcem w plan.
— O tutaj, tutaj zajmie się pan listonoszem. W ręku będzie trzymał listy dla tej firmy odzieżowej o piekielnej nazwie. Z tego miejsca powinien pan zobaczyć, czy ma tę naszą przesyłkę, czy nie. Jeśli nie, mija go pan i czeka na kolejny obchód.
— I to mnie właśnie martwi — powiedziałem. — To czekanie. Jeśli się gdzieś nie schowam, będę rzucał się wszystkim w oczy jak latarnia morska.
— Ach! Nie mówiłem panu? Wynająłem biuro na tym samym piętrze — rzekł niedbale Mackintosh. — Pani Smith zrobiła niezbędne zakupy i zaprowadziła w naszym lokalu wszelkie domowe wygody. Znajdzie pan tam elektryczny czajnik, herbatę, kawę, cukier, mleko i jeszcze koszyczek delikatesów od Fortnuma. Będzie się pan czuł jak król. Mam nadzieję, że lubi pan kawior.
Gwałtownie wypuściłem powietrze.
— Niech pan nie zawraca sobie głowy i tego akurat ze mną konsultuje —
powiedziałem sarkastycznie.
Mackintosh uśmiechnął się tylko i rzucił na biurko breloczek z kluczykami. Wziąłem go do ręki.
— Pod jakim występuję szyldem?
— Kiddykar Toys, Ltd — poinformowała mnie pani Smith. To najprawdziwsza w świecie spółka.
Mackintosh roześmiał się.
— Sam ją założyłem. Kosztowała mnie całe 25 funtów.
Resztę przedpołudnia spędziliśmy na omawianiu planów i nie znalazłem w nich żadnych mankamentów, które miałyby spędź sen z powiek. Przyłapałem się na tym, że Lucy Smith coraz bardziej mi się podoba. Umysł miała ostry jak brzytwa, nic nie umykało jej uwagi, nie szarogęsiła się i zachowywała przy tym swoją kobiecość — dla kobiety przeciętnej to kombinacja niezwykle trudno osiągalna. Kiedy już mieliśmy wszystko zapięte na ostatni guzik, zagadnąnąłem ją:
— No dobrze. Lucy nie jest przecież naprawdę na imię?
Spojrzała mi prosto w oczy.
pani prawdziwym imieniem Jak pani — Nie sądzę, żeby to miało znaczenie — odparła spokojnie. Westchnąłem.
— Nie — przyznałem. — Chyba nie.
Mackintosh przyglądał się nam z zainteresowaniem i nagle rzekł:
— Mówiłem już, niech pan nie zawraca głowy mojej sekretarce, Rearden. Ma się pan zająć robotą i tylko robotą. — Spójrz zegarek. — Zresztą, niech pan już lepiej sobie idzie.

Tematy