będzie musiała wyjaśniać zniknięcia ciała brata... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Wiedział, że Ghanima zdążyła już wyrobić w sobie wiarę w jego śmierć. Tylko drobna,
odizolowana komórka świadomości pozostawiła jej odgrodzone wspomnienie, które mogło być
przywołane słowami wyrzeczonymi w starożytnym języku, który w całym wszechświecie znany
był wyłącznie im obojgu. "Secher Nbiw ". Jeśli usłyszy te słowa: "Złota Droga" - dopiero wtedy
przypomni sobie, co się naprawdę stało. Aż do tej pory brat będzie dla niej martwy. Leto poczuł
się nagle zupełnie samotny. Szedł nierytmicznym krokiem, imitującym naturalne dźwięki
pustyni. Nic nie mogło zdradzić czerwiowi, że przed nim porusza się ludzkie, żywe ciało. Ten
sposób marszu miał tak bardzo we krwi, że nie musiał o nim myśleć. Stopy wykonywały ruchy
same, w rytmie nie pozwalającym uchwycić najmniejszych oznak regularności. Każdy
głośniejszy dźwięk czerw przypisywał wiatrowi, sile grawitacji... Nie szedł tędy żaden człowiek.
Gdy olbrzym znalazł się za plecami chłopca, Leto przyklęknął pod stromym brzegiem
diuny i spojrzał w kierunku Świadka. Tak, był wystarczająco daleko. Wbił w piasek dudnik
mający zwabić w pobliże przyszły środek transportu. Czerw zareagował błyskawicznie, dając mu
ledwie trochę czasu na zajęcie stanowiska, zanim pochłonął wabik. Kiedy przetaczał się obok
Leto, ten wspiął się po hakach stworzyciela na jego bok, rozłożył delikatny, przedni brzeg
pierścienia i skierował bezmyślną bestię na południowy wschód. Czerw był mały, ale w skrętach
wykonywanych przezeń między wydmami Leto wyczuwał siłę. Syczący dźwięk dochodzący
gdzieś z zakamarków ciała potwora był odgłosem powietrza stykającego się z wysoką
temperaturą, która powstawała w wyniku tarcia cielska o piach.
Umysł Leto nie spał. Pierwszą przejażdżkę czerwiem odbył wraz ze Stilgarem.
Wystarczyło uwolnić pamięć, aby usłyszeć głos Stilgara, spokojny i dokładny, pełen uprzejmości
rodem z innej epoki. Nie dla niego było napawające odrazą zachowanie Fremenów, upojonych
likierem przyprawowym. Nie dla Stilgara głośne wrzaski i chełpliwość dzisiejszych czasów. Nie
- Stilgar miał swoje obowiązki. Nauczał posłuszeństwa: "W dawnych czasach każdy wiatr miał
inną nazwę. Sześciostopniowy wiatr nazywał się Pastaza, dwudziestostopniowy to była Kueszma,
a stustopniowy zwano Heinali-Heinali - »Popychający Ludzi«. Był również wiatr demona w
otwartej pustyni: Hulasikali Wala - »Wiatr Pożerający Ciało« ".
A Leto, który słyszał już te nazwy, kiwał głową na znak wdzięczności.
"Były w dawnych czasach takie plemiona, o których wiedziano, że są łowcami wody.
Nazywano je Iduali, co znaczy »wodne insekty«. Ludzie ci nie zawahaliby się przed zabraniem
wody innemu Fremenowi. Gdyby cię złapali samego na pustyni, nie zostawiliby ci nawet wody
twojego ciała. Znane było miejsce, w którym żyli: sicz Dżekarata. Właśnie tam zgromadziły się
inne plemiona i zniszczyły Idualich. Działo się to dawno temu - jeszcze przed Kynesem - w
czasach mojego pra-pra-pradziadka. I od owego pamiętnego dnia żaden Fremen nie zbliża się do
Dżekaraty..."
Tak oto przypominano Leto wiedzę, którą miał wpisaną w pamięć. Była to też lekcja
znaczenia i wartości pamięci. Pamięć nie wystarczała nawet komuś, kto nie posiadał tak
różnorodnej przeszłości jak on, dopóki nie dowiedział się, co należy robić, aby właściwie ją
zużytkować. Dżekarata jest zapewne miejscem, w którym wodę oddzielano od wiatru, mającym
atrybuty fremeńskiej siczy plus tę dodatkową wartość, że żaden Fremen nie odważyłby się do
niego zbliżyć. Wielu młodych pewnie nie wiedziało nawet, że coś takiego jak Dżekarata
kiedykolwiek istniało. Och, wiedzieli oczywiście o Fondaku, ale tę nazwę kojarzono z siedzibą
przemytników.
Doskonała przystań na kryjówkę dla trupa - pośród przemytników i zmarłych z innej
epoki.
"Dzięki, Stilgar".
Czerw zmęczył się przed świtem. Leto zeskoczył z jego boku i obserwował, jak zwierzę
wkopuje się w wydmy. Utknie głęboko i znieruchomieje.
"Muszę przeczekać dzień" - pomyślał.
Stanął na szczycie wydmy i rozejrzał się dookoła: pustka, pustka, wszędzie pustka. Tylko
kręty ślad szlaku ukrytego teraz czerwia łamał ten obraz.
Powolny krzyk nocnego ptaka powitał pierwszą linię zielonego światła na wschodnim
horyzoncie. Leto dla osłony zakopał się w piasku, napompował filtrnamiot i wystawił szczyt
piachochrapów nad powierzchnię.
Przez długi czas nim nadszedł sen, leżał w ciemności, myśląc o decyzji, którą podjął wraz
z Ghanimą. Nie przyszła ona łatwo, zwłaszcza Ghanimie. Nie powiedział jej wszystkiego o
swojej wizji ani o wnioskach z niej wysnutych. Teraz wiedział, że to była wizja, nie sen. A w
zasadzie odczytywał ją jako wizję wizji. Jeżeli istniał dowód mogący być świadectwem, że jego
ojciec wciąż żyje, krył się on w tym właśnie obrazie-majaku.

Tematy