Nie włożyła żadnej biżuterii ulegając może prowincjonalnej wstrzemięźliwości, lecz jej fioletowa suknia była wspaniała, a zachowanie nienaganne. Kobieta, która potrafiła tak chodzić, nie musiała się odznaczać wielką urodą. Piera patrzyła jak urzeczona. Wszystkie jej wzorce tego, co godne podziwu, w jednej chwili straciły rację bytu. Jaka okazywała się przy niej siostra Teresa? Łagodna, słaba, bez polotu. Nie było to kruche piękno powściągliwości, lecz przepych kobiecej siły i wolności. Jest cudowna, pomyślała Piera. Tak powinni wyglądać ludzie, jest cudowna. Zostały sobie przedstawione: hrabianka Valtorskar, baronówna Paludeskar.
Dama ze stolicy przywitała się chłodnym, wyraźnym kontraltem i miała być przedstawiona następnej osobie, lecz Piera odezwała się zupełnie bez zastanowienia:
- Sądzę, że mamy wspólnego znajomego, baronówno. - Była przerażona tym, co mówi, i jak głupio wypadła.
Piękna baronówna uśmiechnęła się pytająco.
- Pana Sorde z Malafreny...
- Sorde! - Baronówna Paludeskar zdecydowanie zatrzymała się w miejscu i po raz pierwszy przez moment spojrzała na Pierę. - Naprawdę, czy pani go zna? - spytała pobłażliwie.
- Jesteśmy sąsiadami, moja rodzina i rodzina Sorde. W Val Malafrena.
- A zatem zna pani Itale od dawna.
- Przez całe życie - rzekła Piera i zarumieniła się. Nie był to delikatny, różowy rumieniec, lecz gorąca, buracza czerwień. Zapiekły ją policzki i rozdzwoniło się jej w uszach, stała zesztywniała, a w głowie wirowała jej tylko jedna myśl: Błagam, przestań, przestań, przestań! Gdyby tylko piękna baronówna ją zostawiła, podeszła do innych gości, to głupie skrępowanie by minęło i Piera już nigdy nie odezwałaby się do obcej osoby.
Baronówna uśmiechnęła się do swego opiekuna rezygnując z dalszych prezentacji i usiadła na złoconym krześle przy podnóżku, z którego właśnie wstała Piera.
Zrozpaczona Piera także usiadła i złożyła ręce na kolanach.
- Moi drodzy kuzynostwo oprowadzili mnie dzisiaj chyba dwa razy po całym Aisnar - rzekła baronówna i uśmiechnęła się zarazem złośliwie i przyjaźnie. - Od dawna marzę, żeby usiąść. Cóż to za przyjemność spotkać kogoś, kto zna Itale! Bardzo go lubię, moja droga. Poznaliśmy go, gdy tylko przyjechał, jakiś rok temu. Ależ on się zmienił!
- Tak... naprawdę... w jaki sposób?
- Och, no cóż, najpierw był taki zabawny - bardzo sztywny, krytykancki, podejrzliwy w stosunku do każdego. Zapewne z braku doświadczenia, teraz jest dość imponującą postacią - dodam, że wcale o to nie zabiega.
Miała pięknie modulowany głos. Piera słuchała zafascynowana i w odpowiedzi na błąkający się na ustach baronówny uśmiech, który teraz się pogłębił, uśmiechnęła się sztywno.
- Powiedz mi, powiedz - rzekła Luisa pochylając się do przodu, by usłyszeć ploteczki - powiedz mi, jaki jest ojciec, ten potwór!
- Ojciec Itale?
- Tak. Chcę wiedzieć, naprawdę chcę wiedzieć, kim jest ktoś, kto wydziedzicza własnego syna tylko dlatego, że ów syn chce przez jakiś czas pomieszkać w mieście jak cywilizowany człowiek! Czego on chce? Jacy są ci ludzie mieszkający wysoko w górach? Nigdy nie poznałam żadnej kobiety z Montayny, w tym cały kłopot. Mężczyźni niczego nie potrafią wyjaśnić. Wytłumacz mi. Czy wszyscy macie taką żarliwość w duszy?
Piękna kobieta wcale się z nią nie droczyła, miła i uprzejma mówiła bez złośliwości. Po prostu Piera była głupią, prowincjonalną uczennicą, która niczego nie wie i nie potrafi rozmawiać.
- Nie wiem - szepnęła.
- Uważam, że Itale jest najbardziej żarliwym człowiekiem, jakiego znam - rzekła baronówna Paludeskar, tym razem cicho i z namysłem. - To jest oczywiście sekret jego sukcesu. Gdyby był świętym w dawnych czasach, to nawracałby całe narody pogan! Wiesz, że ostatnio robi się w Krasnoy bardzo sławny?
- Nie...
- Trudno uwierzyć, jeżeli coś takiego dotyczy towarzysza zabaw dziecinnych. Ja wiem! Pewnie myślisz: “Co, on? On miał kurzajki i ciągnął swoją siostrę za włosy, on nie może być sławny!" Znałam małych chłopców, którzy teraz są radnymi, sędziami, radykałami i nie wiadomo kim jeszcze, i ja mam w to uwierzyć... A trzeba ich brać poważnie, hrabianko. Zadaniem kobiet jest poważne traktowanie mężczyzn. Gdybyśmy tego nie robiły, społeczeństwo mogłoby się rozpaść i mężczyźni musieliby się traktować poważnie nawzajem, a reszta z nas pękałaby ze śmiechu... To wszystko bzdury, ale prawdą jest, że naszego przyjaciela niektórzy ważni ludzie traktują chyba nazbyt poważnie. Ale ty mi nie wierzysz...
- Och, tak, tak, wierzę - wymamrotała żałośnie Piera.
Gdyby tylko nie musiała nic mówić, a jedynie mogła obserwować baronównę, słuchać jej i próbować zrozumieć. Gdyby tylko przestała mówić o Itale - to było bardzo deprymujące. Podobnie się czuła, kiedy zobaczyła szczupłą stopę baronówny w srebrzystym pantofelku. Natychmiast skryła swoje nogi pod suknię. W końcu jednak musiała się odezwać.
- To zapewne... z powodu gazety...