Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Nic nie pomogą łzy, Sylwio - mówił łagodnie. - Taka chwila mogła nadejść, wiedzieliśmy o tym. Rozpoczęliśmy życie w tym statku i być może będziemy musieli je tu zakończyć. Przecież tam na Ziemi, też jest podobnie. Ziemia - to też taki statek z załogą złożoną z kolejnych pokoleń. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. A cel ich podróży jest niedosiężny. Sama podróż jest celem...
Pomyślmy, że i my tak samo...
- Ale... przecież nie jesteśmy jeszcze starzy! Dlaczego mielibyśmy dobrowolnie ryzykować zaśnięcie snem bez przebudzenia?
Dlaczego nie możemy przeżyć swoich lat, choćby tutaj, ale do końca? Ja nie chcę, Gay! Nie chcę iść do przetrwalnika, z którego już nie ma powrotu!
- Ależ, Sylwio, kochanie... Przecież nie możemy inaczej! -
Mówił wciąż łagodnie i spokojnie, choć czuł, że nawet siebie nie jest w stanie przekonać o nieuchronnej konieczności decyzji, jaką zamierzał podjąć.
- A nasze dzieci? Co powiesz Rei i Danowi? Zataisz to przed nimi także? Pozwolisz, aby zginęli, jak my, jak wszyscy inni?
Gay milczał. Raz jeszcze rozważał skutki swego postanowienia.
"Jeśli ogłoszę, że system przetrwalnikowy nie działa, nikt nie zechce poddać się anabiozie. Co stanie się dalej? Piąte pokolenie, pokolenie naszych dzieci, nie zechce mieć dzieci, by nie skazywać ich na beznadziejny żywot w Kosmosie. W takim przy-padku statek wyżywi nas wszystkich, ale... nie będzie szóstego
pokolenia. Załoga wymrze przed osiągnięciem celu... Nawet, gdyby rozpocząć już teraz hamowanie i powrót, to na Ziemię wróci co na-jwyżej garstka staruszków... Całe poświęcenie i wysiłek wszystkich załóg pójdzie na marne... Może być także inaczej: w obliczu bezsensu egzystencji, pozbawieni nadziei powrotu, która nadawała dotąd sens wszelkim poczynaniom ludzi na statku, członkowie piątego pokolenia przestaną przestrzegać reguł instrukcji lotu.
Będą się rozmnażać bezplanowo, lekceważąc zasady doboru i limity ilościowe. Naruszeniu ulegnie bilans żywnościowy. Zapanuje głód i przeludnienie. Nikt nie będzie chciał szkolić ani być szkolonym, bo i po co? Nie, nie wolno ryzykować... Musimy zachować się tak, jakby nic się nie stało. Przekonam dowództwo, że poradzimy sobie z silnikiem bez pomocy eksperta z pierwszego pokolenia. Znajdę jakiś "kruczek" w instrukcji, albo sfałszuję ją tak, aby nie było uzasadnienia dla witalizacji Vitiego... Muszę to zrobić..."
- Posłuchaj, Sylwio! - Gay przycisnął żonę do piersi. - Nic się nie stało. O niczym nie wiemy. Nie możemy naruszyć reguł tej gry. Moglibyśmy narobić dużo złego...
- Nie chcę! Nie potrafię... Jak. można pozwolić, aby ci wszyscy ludzie, w tym nasze dzieci, w wieku pięćdziesięciu lat popełnili zbiorowe samobójstwo, sądząc, że zachowują resztę życia, aby przeżyć je na Ziemi! To nieludzkie, Gay!
- Równie nieludzkim byłoby ogłosić prawdę!
- Więc, chociaż Rea i Dan... Niech oni wiedzą, niech sami zadecydują...
- Nie można, Sylwio. Żadnych kompromisów. Zrozum, nie wolno nam zaprzepaścić celu, do którego dążymy wszyscy! Jeśli zostawimy wszystko tak, jak było dotąd, istnieje szansa, że nikt nie dowie się o niczym do końca podróży! Ostatnia generacja załogi doprowadzi statek z powrotem na Ziemię.
- .. i przywiezie setki martwych ciał swoich przodków! Czy to jest ten twój sens i cel?
- W przeciwnym razie... - zaczął Gay, lecz Sylwia wyrwała się z jego objęć i zanim zdołał ją zatrzymać, wybiegła z kabiny.
Gay patrzył za nią, w otwór drzwi, lecz nie pobiegł jej zatrzymać, choć wiedział co chciała zrobić.
Po kilku minutach do kabiny wbiegł Dan. Był wzburzony.
- Czy to prawda, tato?
- Zamknij, drzwi.
Dan zignorował polecenie. Mówił głosem podniesionym, prawie krzyczał.
- To prawda! Rozumiem. A ty chcesz zachować to w tajemnicy?
Od urodzenia wmawiano nam wszystkim, że mamy zagwarantowany powrót na Ziemię, a teraz... Zaplanowano nasze życie bez pytania nas o zdanie... Kto im pozwolił skazywać nas na to życie, tutaj?
Kto ich upoważnił do ograniczania nas w czasie i przestrzeni?
To... to jest draństwo, zwykłe świństwo...
- Synu... - Gay słabo próbował przerwać Danowi.
- Kto pozwolił... im... wam... - głos Dana załamał się.
Oparty o ścianę, utkwił oczy w suficie.
- Na Ziemi też nikt nikogo nie pyta, czy chciał się urodzić
- powiedział Gay cicho.
- Ale tam... tam jest przynajmniej prawdziwe życie, nie taka wegetacja, jak tu... Mamiono nas tym życiem. Obiecywano... I co?
Głupi defekt układu przetrwalnikowego skazuje nas na trwanie tutaj... Powiem im, niech wiedzą. Niech się nie łudzą. Niech zaczną życie prawdziwe, tutaj, na miarę tutejszych możliwości... Nauka!
Wiedza! Regulamin! Po co to wszystko, dla kogo? Dla tamtych na Ziemi? Kim są dla mnie, dla ciebie? Wrobili nas w to, w czym siedzimy teraz! A my mielibyśmy jeszcze robić coś dla nich? Nie!
Nie ma sensu robić tu czegokolwiek, ani też wracać do nich, na Ziemię. To jest nasz świat, niech zostanie naszym...
- Zostaw to wszystko tak, jak jest. Nie zdajesz sobie sprawy ze skutków...
Gay urwał w pół zdania, bo Danego już nie słuchał.

*

Frey przeciskał się między stojakami, z których zwisały pozrywane kable. W module aparaturowym było ciemno. Frey wiedział, że tu właśnie jest bezpiecznie, choć daleko od synte-tyzatorów pożywienia. Przycupnął pod tablicą rozdzielczą, na której jarzyła się jedyna pomarańczowa neonówka. Natężył
osłabiony słuch. Wydawało mu się, że coś brzęknęło metalicznie.
Znieruchomiał.
Nagły błysk światła olśnił jego twarz.
- E, ty, tam, staruchu! Wyłaź! Hej, Kor, chodź tutaj, mam jednego, chyba jeszcze z ósmego pokolenia. No stary, ruszaj się!
Dawno już czas na ciebie! Do przetrwalnika z nim, Kor, chodź tu prędzej, bo się wyrywa...
Dwóch kilkunastolatków powlokło wierzgającego staruszka w stronę modułu przetrwalników.
- Popatrz tylko, uchował się taki! Nie będziesz już nas obżerał, dziadku. Musi być porządek, bo do czego dojdzie ten świat...

*

Avu podrapał się czarnymi pazurami po włochatej piersi, potem kopnął jakiegoś bachora, który plątał mu się pod nogami.