Namiastki głównych odznaczeń zgromadził na szerokiej wstędze pod złotym napisem “Moja Magnificencja". Przy okazałym wdzianku rektora szary worek Płowego Jacka wyglądał bardzo żałośnie.
Z tłumu wyszła prawdziwa dziewczyna, której poprzedniego dnia mistrz przywrócił życie.
- To jest nasz Reżyser - przedstawiła Płowego Jacka uroczystym tonem, jakby chciała podkreślić, że przybysze mają tu pewnie kogo innego na myśli.
- Taki on Reżyser, jak ja dziewica - roześmiał się podrobiony magister.
- Zapytaj go o coś - polecił rektor.
- A co waszą magnificencję rozerwałoby nieco?
- Może legenda o początku świata?
- Służę uprzejmie...
- Ale niech wie, że wysłucham go wyłącznie z obowiązku uczestniczenia w kulturze narodowej. Gadek ludowych lubię słuchać po każdej intelektualnej uczcie, jaką przeżywam licząc grzbiety opasłych tomów zgromadzone w mojej bibliotece, ponieważ dopiero wtedy ogrom utrwalonej na papierze myśli w zestawieniu z tymi poczciwymi bajaniami daje mi właściwe pojęcie o różnicy między tytanem a baranem.
- Ja też mam słabość do tych rzewnych gadek.
- Więc na co czekamy?
Magister zwrócił się do Płowego Jacka:
- Jego magnificencja nie ma zaszczytu sam ciebie zapytać, czy twierdzisz, że wszystko, co dziś na planie stoi i co się na nim - jak mówisz - rucha, Pan twój stworzył w czasie zaledwie jednego tygodnia?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Rektor (wiedziałem coś o nim z notatek zamieszczonych w prasie) pozował na osobistość, która każdą chwilę wolną od celebrowania naukowych uroczystości poświęciłaby chętnie samej nauce. Nie miał on jednak czasu na samodzielną pracę. Nawet napis “Teoryja tytułmajców wyższych, a praktyczna sztuka dźwigania tychże" (umieszczony na grzbiecie cegły złożonej godnie w Sanktuarium Dzieł Stałych) musiał wyryć pod własnym nazwiskiem spracowaną protezą swego kolegi.
- Panie rektorze! - odezwał się z samochodu trzeci elegancko ubrany manekin.
- Słucham.
- Proszę do środka na małą pogawędkę.
Kukły uczonych wsiadły do wozu. W czasie niezgrabnie przeprowadzonego manewru zawracania szofer zjechał z drogi i zatrzymał się pod kaktusami, poza którymi znajdowało się moje legowisko. Przez otwarte okienko usłyszałem ściszony głos trzeciego manekina:
- Przykro mi, ale ja pana przestałem rozumieć.
- Tam do licha! Czy przez właściwe nam roztargnienie zwróciłem się może do tych pastuchów w jakimś obcym języku?
- Nie. Mówił pan naszym językiem.
- Więc nie dość jasno wypowiedziałem się za racjonalizmem?
- Zdumiewa mnie pan swoją lekkomyślnością. Szydząc otwarcie z nauki tego człowieka w tak licznym gronie słuchaczy, zamiast pokonać go, zjednał mu pan tylko nowych zwolenników. Trzeba nam najpierw pozyskać stado i przeciwstawić je pasterzowi, aby oddać go w ręce prokuratora bez żadnego ryzyka. Obrana przez was linia postępowania prowadzi do niebezpiecznych rozruchów.
- Ależ kochany dziekanie! Często okazuje pan trwogę na widok nawiedzonego proroka?
- Wybaczy pan, lecz ja nie znajduję folkloru w malowanej przez niego szalonej wizji świata. To skandal, żeby analfabeta, osobnik bez elementarnego wykształcenia, jakiś zarozumiały błazen chodził po całym Kroywenie i bezkarnie buntował nam mieszkańców miasta. Adolf?
- Słucham posłusznie - odpowiedział szofer.
- Zakopałeś się w piasku?
- Już ruszam.
- Wjedź na drogę i jeszcze raz zatrzymaj się przy proroku. Pokażę panom, jak należy osłabiać wiarę fanatyków.
- W tej sprawie dziś jeszcze zwołam zebranie członków naszego prezydium - zdecydował rektor.
Samochód stanął przy Płowym Jacku.
- Mistrzu! - Dziekan wyjrzał przez okienko. - Jeżeli jesteś nadprzyrodzoną postacią, Synem Widza żywego, który cię posłał na plan, abyś tutaj nauczał, jak grać i jak zasłużyć sobie na wieczne życie, przekonaj wszystkich o tym, że jesteś mesjaszem, uczyń jakiś cud w naszej obecności.
Na plaży zapanowała głęboka cisza. Nauczyciel wolno obrócił głowę do fałszywych kapłanów myśli.
Wam nie okażę znamienia.
- Bo nie potrafisz!
- Słyszeliście? Kamień odrzucony przez budowniczych stał się głową węgielną. A kto by padł na ten kamień - roztrąci się, a na kogo by on upadł - zetrze go!
- Czy to samo powiesz gubernatorowi Kroywenu, gdy przyjdzie pora płacenia podatku? Jak myślisz, godzi się dawać władzom czynsz czy nie?
- Czemu mnie wciąż kusicie, obłudnicy? Pokażcie mi monetę, to wam powiem.
Gdy podali mu grosz, zapytał:
- Czyjże to obraz i napis?
- Gubernatora.
- Oddajcie tedy gubernatorowi, co do niego należy, a Widzowi, co Jego jest. Ślepi wodzowie, którzy przecedzacie komara, a wielbłąda połykacie!
W gromadzie odezwał się groźny szmer. Samochód przejechał wolno między stłoczonymi na drodze manekinami. Kiedy zniknął za parawanem sztucznych palm, do Płowego Jacka podszedł jeden z jego uczniów i zapytał:
- Wiesz, że uczeni w piśmie usłyszawszy tę mowę zgorszyli się?
A on rzekł:
- Wszelki rodzaj, którego nie szczepił Ojciec mój niebieski, wykorzeniony będzie. Ślepi niewidomych prowadzą w dół. Zaniechajcie ich, bo powiadam wam, iż z każdego słowa próżnego, wypowiedzianego na planie, zdacie sprawę w sądny dzień.