Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Skorzystał z odpowiedniej chwili i wybuchnął:
— Na rany boskie! — wykrzyknął. — Dziwne rzeczy dzieją się w królestwie,
i to nawet pod dachem króla! Ginie rycerstwo, Sire, mój bracie, a z nim razem
cały honor. . .
Po czym zapuścił się w gwałtowną krytykę, w której mętny patos był podszyty
sporą ilością perfidii.
129
Dla Valois wszystko było logiczne. Doradcy króla, z Marignym na czele, chcieli obalić zakony rycerskie, ale za jednym zamachem waliła się w gruzy praw-dziwa moralność. Legiści „urodzeni byle jak” wynajdywali nie wiedzieć jakie no-
we prawa, wywleczone z rzymskich urzędów, aby zastąpić nimi dobre stare prawo
feudalne. Rezultat nie dał na siebie czekać. Za czasów wypraw krzyżowych nie-
wiasty przez długie lata były osamotnione; umiały zachować swą cześć, a żaden
wasal nie odważył się ich zbezcześcić. Teraz wszystko stało się hańbą i nierządem.
Jakże to? Dwaj giermkowie. . .
— Jeden z tych giermków należy do waszego dworu, mój bracie — rzekł
oschle król.
— Tak jak drugi, mój bracie, jest starszym giermkiem waszego syna — odparł
Valois, wskazując na hrabiego de Poitiers.
Ten rozłożył długie ręce.
— Każdy z nas może zostać wyprowadzony w pole przez osobę, której zaufał.
— Otóż właśnie to! — wykrzyknął Valois, który ze wszystkiego wyciągał
wnioski. — Otóż to, nie może wasal popełnić gorszej zbrodni niż porwać się na
uwiedzenie żony swego suzerena i pogwałcenie jej czci. D’Aunayowie musieli-
by. . .
— Uważajcie ich za zmarłych, mój bracie — przerwał król.
Wykonał ręką niedbały, a jednocześnie stanowczy gest, który był bardziej wy-
mowny niż najdłuższe uzasadnienie wyroku, po czym ciągnął dalej:
— Musimy teraz rozstrzygnąć los wiarołomnych księżniczek. . . Poczekajcie,
mój bracie, aż wpierw zapytam moich synów. . . Mówcie, Ludwiku.
W chwili gdy Ludwik Nawarry otwierał usta, schwycił go atak kaszlu, a dwie
czerwone plamy wystąpiły mu na policzki. Przeczekano, aż przestanie się krztu-
sić. Gdy wreszcie odzyskał oddech, wykrzyknął:
— Wkrótce powiedzą, że moja córka jest bękartem. Oto co powiedzą! Bękart!
— Jeśli wy pierwsi to głosicie, Ludwiku — odrzekł król — z pewnością inni
nie omieszkają tego powtórzyć.
— Rzeczywiście. . . — rzekł Karol de Valois, który jeszcze nie pomyślał o tej
ewentualności, a w jego wypukłych, niebieskich oczach zalśnił osobliwy błysk.
— A czemuż by tego nie głosić, jeżeli to prawda? — podjął Ludwik, tracąc
nad sobą panowanie.
— Zamilczcie, Ludwiku. . . — rzekł król Francji, uderzając w poręcz swego
krzesła. — Raczcie tylko doradzić, jaką karę należy zastosować wobec waszej
małżonki.
— Odebrać jej życie — odpowiedział Kłótliwy. — Jej i tamtym dwóm.
Wszystkim trzem. Śmierć, śmierć, śmierć!
Powtarzał „śmierć” przez zaciśnięte zęby, a jego ręka ścinała w powietrzu
głowy.
Wtedy Filip de Poitiers, poprosiwszy spojrzeniem króla o głos, powiedział:
130
— Ból was oszałamia, Ludwiku. Joanna nie ma na sumieniu tak wielkiego grzechu jak Małgorzata i Blanka. Z pewnością jest bardzo winna, gdyż popierała
ich grzeszne skłonności i tym się wielce zhańbiła. Ale pan de Nogaret nie zdobył
dowodu, jakoby popełniła wiarołomstwo.
— Więc każcie mu ją katować, a zobaczycie, czy się nie przyzna — krzyknął
Ludwik. — Pomagała splamić honor mój i Karola. Jeśli nas miłujecie, zastosujcie
tę samą miarę do niej, co do obu tamtych zdrajczyń.
Filip de Poitiers odczekał chwilę.
— Drogi mi jest wasz honor, Ludwiku, lecz Franche-Comté nie mniej.
Obecni spojrzeli po sobie, a Filip uzasadnił:
— Macie, Ludwiku, na własność Nawarrę, którą dziedziczycie po naszej mat-
ce. Już jesteście królem, a mieć będziecie, oby Bóg dał jak najpóźniej, Francję.
Ja posiadam tylko Poitiers, którym mnie raczył obdarzyć nasz ojciec, i nie je-
stem parem Francji. Ale dzięki małżeństwu z Joanną jestem hrabią — palatynem
Burgundii i panem na Salins, gdzie kopalnie dostarczają mi lwiej części moich
dochodów. Niech więc Joannę zamknie się w klasztorze, dopóki czas wszystkie-
go nie zatrze, lub na zawsze, jeżeli tego wymaga wasz honor, oto co proponuję;
niech się jednak nie nastaje na jej życie.
Dostojny Pan Ludwik d’Evreux, który dotychczas milczał, poparł Filipa.
— Mój bratanek ma rację tak wobec Boga, jak i królestwa — rzekł wzruszo-
nym głosem, ale bez emfazy. — Śmierć jest sprawą poważną. Dręczy nas myśl
o naszej własnej śmierci i nie powinniśmy w gniewie skazywać na nią kogokol-
wiek.
Ludwik Nawarry spojrzał na niego spode łba.
W rodzime — i to od dawna — istniały dwa klany. Valois cieszył się sym-
patią swoich bratanków Ludwika i Karola, którzy mieli słabe charaktery, ulegali
wpływom i z otwartymi ustami podziwiali jego gadatliwość, pełne przygód życie
i utracone trony. Natomiast Filip de Poitiers przypominał swego stryja d’Evreux, człowieka spokojnego, prawego, rozważnego, który nie zawracał głowy współ-
czesnych własnymi ambicjami, ale całkowicie zadowalał się swymi normandzki-
mi dobrami, którymi rozsądnie zarządzał.
Obecni nie zdziwili się więc, widząc, że popiera ulubionego bratanka. Znali
ich duchowe powinowactwo.
Bardziej nieoczekiwana była postawa Valois, który po wygłoszeniu namiętnej
mowy pozostawił Ludwika bez poparcia, a sam także wypowiedział się przeciw
karze śmierci. Klasztor wydał mu się karą zbyt łagodną dla winowajczyń, ale
więzienie, twierdza dożywotnia — podkreślił z naciskiem to ostatnie słowo —
oto co doradzał.
Taka łagodność nie była wyrazem wrodzonych skłonności tytularnego eks-ce-
sarza Konstantynopola. Mogła wynikać tylko z kalkulacji. Obrachunku tego do-
131
konał niezwłocznie, gdy Ludwik Nawarry wypowiedział słowo — bękart. W istocie. . .
W istocie, jaki był obecny stan następstwa tronu? Ludwik nie miał żadnego
spadkobiercy poza małą Joanną, na której przed chwilą zaciążyło poważne podej-
rzenie nieślubnego pochodzenia, co mogło stanowić przeszkodę do ewentualnego
wstąpienia na tron. Karol nie miał potomstwa, żona jego Blanka wydała na świat
tylko dzieci martwo urodzone. Filip de Poitiers miał trzy córki, ale skandal mógł-
by ewentualnie i na nie rzutować. . .
Gdyby więc skazano na śmierć obwinione małżonki, trzej książęta pospie-

Tematy