Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Leroy Atkins. To gość, którego pani, uch, wspomagany przyjaciel załatwił pistoletem maszynowym. Okazuje się, że ma kartotekę w Republice, ale wyłącznie sprawy typu atak-ucieczka. Gliniarz z Houston, z którym rozmawiałem, mówił, że jego zdaniem Atkins w ciągu ostatnich paru lat trochę awansował, wyjeżdżał na robotę ze stanu. Nie mieli na niego nic konkretnego, tylko pogłoski i implikowane powiązania Yaroshanko z jakiegoś n-dżina z Zachodniego Wybrzeża, na którym policja Houston kupiła czas. To samo z trzecim gościem, uch, Fabiano, Angelem Fabiano. Mieszkaniec Houston, jakieś powiązania z tamtejszymi gangami. Od dziecka zwiedzał więzienia, ale nigdy nie wsadzili go za nic gorszego niż posiadanie środków poronnych z zamiarem sprzedaży i jakiś napad. Ale Houston uważa, że on też mógł awansować. To znany kumpel Atkinsa.
- Dobra. - Obudziła się w niej nielojalność wobec Nortona, dość mocno, by wymusić grymas na twarzy. I tak zapytała. - Czy Shindel miał coś do powiedzenia o Marsalisie?
- O Marsalisie? Tej trzynastce? - Chwila przerwy, Williamson prawdopodobnie przeglądał raport. - Nie. Nie ma tu nic oprócz „Załatwilibyśmy całą sprawę, gdyby nie było tam tego pieprzonego świrniętego czarnucha. Bez urazy”.
- Bez urazy?
- Tak. - W głosie Williamsona zabrzmiało rozbawienie. - Jeden z psychologów jest tego samego koloru co ja. Mamy tu do czynienia z bardzo wrażliwym Jezusowcem.
Sevgi prychnęła.
- To pewnie synd. Powiedział panu, jak trafili przed moje drzwi?
- Tak, wkurzał się z tego powodu. Powiedział nam, że od tygodni obserwowali Ortiza, śledząc jego ruchy. Wygląda na to, że zawsze wstępował do ulubionej kawiarni na Dziewięćdziesiątej Siódmej Zachodniej - zamierzali podjechać na rolkach i załatwić go na zewnątrz. Rolki to ponoć typowy trik sicario w Houston. Dobre do ataków w centrum miasta, gdzie jest duży ruch z małą prędkością. W każdym razie, jak twierdzi Shindel, tego dnia Ortiz nagle zrezygnował ze zwyczaju i pojechał do centrum - pognali za nim, ale nie bardzo potrafili nadążyć. Zanim dotarli do Sto Osiemnastej, dyszeli jak psy i chcieli to po prostu załatwić.
- Bardzo profesjonalne podejście. - Słyszała lekkość własnego głosu. Potwierdzenie słuszności działań Nortona wypełniło ją niczym morska bryza. Zdołała się nawet uśmiechnąć do jakiegoś durnia, który wpadł na nią zza kolumny, po czym wycofał się pełen przeprosin i uśmiechów.
- Właśnie - zgodził się Williams. - Wygląda na to, że nie jest to śmietanka Houston.
- Nie.
- Właśnie. - Nowojorski detektyw znów się zawahał. - No tak, jak wspominałem, rozmawiałem z Kasabianem. Powiedział mi, że będzie chciała pani wiedzieć. Zamierzałem poczekać z tym, aż wróci pani do miasta, ale dziś rano zauważyłem panią w wiadomościach z Wybrzeża. Pomyślałem więc, że Ortiz jest właśnie stamtąd, może to ma jakiś związek z tym, co pani tam robi.
Konferencja prasowa, zwołana pospiesznie w ogrodzie na poziomie rządowym śródokręcia, jej suchy raport o braku postępów buforowany drewnianymi wyznaniami o skoordynowanym wysiłku Ochrony Wybrzeża i służb ochrony „Kota”, krótkie, dźwięczne oświadczenie lokalnego polityka - wszystko odeszło w przeszłość z olbrzymią prędkością. Znów poczuła to, co na drodze prowadzącej z Cuzco, wrażenie czasu przesypującego się przez palce. U jej boku Marsalis niczym ciemna skała, o którą może mogła się zaczepić. Skrzywiła się. Ramieniem odepchnęła wspomnienie niczym kolejnego niezdarnego klienta wchodzącego jej w drogę.
- No cóż, detektywie. Doceniam, że zadał pan sobie trud i przekazał mi to wszystko. Zobaczymy, czy kiedyś będę się mogła odwdzięczyć.
- Nie ma potrzeby. Jak mówiłem, widziałem wiadomości. Ostatnio sporo mówi się o współpracy amerykańskich agencji, naprawdę sporo. Pomyślałem, że może już czas naprawdę coś w tej sprawie zrobić.
- Słyszałam. Może pan przesłać plik Shindela do Ochrony Wybrzeża w Alcatraz? Odbiorę go później.
- Zrobi się. Mam nadzieję, że to pomoże.
Połączenie z Nowym Jorkiem zostało przerwane, zabierając ze sobą akcent Williamsona i zimowe miasto. Zostawiło ją z delikatnym szumem połączenia satelitarnego, a potem bez niczego.
* * *
- Nic. Przecież ci mówię.
Carl z irytacją potrząsnął głową.