- Jak to: nie chcą go zostawić?
- Lepiej sam zobacz.
Gdy Alan wpadł na salę, zobaczył czterech młodych ludzi stojących wokół stołu operacyjnego. Mówili coś po cichu do pobladłej ofiary wypadku.
- Wypadł z okna. Ma złamaną nogę - poinformował go rosły mężczyzna o twardym spojrzeniu.
- Dziękuję wam - powiedział doktor. - Proszę zaczekać na zewnątrz. Zaraz się nim zajmiemy.
- Zostaniemy - odparł przybysz.
- Na pewno nie! Wyjdźcie już wreszcie - pomachał niecierp-liwie ręką.
- Pomożemy panu.
- Jest pan lekarzem?
- Byłem sanitariuszem w Wietnamie. Uspokoimy przyjaciela, kiedy pan będzie nastawiał mu nogę.
Springer skrzyżował ręce na piersi.
- Moja pielęgniarka się tym zajmie. Proszę wyjść. Mężczyzna podszedł bliżej.
- Doktorze - powiedział stanowczo. - Zamierzamy zostać z przyjacielem. Czy mógłby pan zacząć?
- To absurd. Nie możecie tu zostać. Gdyby pan był sanitariu-szem, wiedziałby pan, że infekujecie tu wszystko dookoła jak jasna cholera.
- Nie ma otwartej rany - odparł nieznajomy. - Wygląda na nieskomplikowane złamanie, więc może pan zwyczajnie ją nastawić.
Springer poczerwieniał.
- Jeżeli to takie proste - warknął ze złością - to po co mi
zawracacie głowę?
- Potrzebny jest rentgen - padła spokojna odpowiedź.
Pozostali trzej przybysze ignorowali tę wymianę zdań, mamrocząc coś do leżącego. Cała piątka miała na sobie identyczne niebieskie koszule i kombinezony. Spodnie poszkodowanego były rozcięte aż do uda; leżał zesztywniały z bólu z lekko opuchniętą łydką. Spojrzał na Springera błagalnym wzrokiem.
- Posłuchaj, synu - odezwał się doktor. - Nie mogę się tobą zająć, dopóki twoi przyjaciele nie wyjdą. Mógłbyś ich poprosić, żeby poczekali na zewnątrz?
Chory potrząsnął głową, zaciskając wargi z bólu.
- Proszę nam zaufać - mówił ciągle ten sam mężczyzna.
- Wiemy, co robimy.
Czekali na odpowiedź, patrząc ciężkim wzrokiem. Springer rozważał wezwanie pomocy, ale szybko się rozmyślił. Minimalna opuchlizna wskazywała na to, iż żadna tętnica ani żyła nie została uszkodzona, co oznaczało, że nastawienie nogi nie sprawi mu kłopotu. Nic się nie stanie, jeśli tu będą obecni.
- No dobrze. Zrobię prześwietlenie. Odsuńcie się trochę. Stali z boku, gdy Angela pomagała mu przy rentgenie i czekali w spokoju parę minut, aż wróciła z ciemni. Zgodnie z przypusz-czeniem, było to nieskomplikowane złamanie goleni. Alan przygotował igłę.
Człowiek, który mówił, że był sanitariuszem, wyjął mu z ręki strzykawkę.
- Żadnych środków, doktorze.
- Co?!
- Nie potrzebujemy lekarstw.
Springer odebrał mu ją błyskawicznym ruchem.
- Może i nie potrzebujecie, ale wasz przyjaciel potrzebuje. Ma zbyt skurczone mięśnie, żeby się nim zająć. I cierpi. A będzie go bolało o wiele bardziej, kiedy będę mu nastawiał nogę, co jeśli kiedykolwiek pan widział, panie medyku z Wietnamu, polega na tym, że szarpnę ją tak mocno, żeby się wyprostowała. Bez narkozy będzie ryczał z bólu i wierzgając, pogorszy złamanie. Potrzebuje valium dla rozluźnienia mięśni i morfiny dla złagodzenia bólu.
- Przygotujemy go.
- Co zrobicie?!
Na skinienie sanitariusza przybysze otoczyli stół i położyli dłonie na ciele chorego. Mamrocząc coś pod nosem, mężczyzna dotknął złamanej nogi końcami palców. Pacjent skrzywił się z bólu. Inni dotykali jego skroni, klatki piersiowej, ud. Przybysz ponownie coś zamruczał, tym razem głośniej, a pozostali dołączyli do niego. Dźwięki zlały się w melodię.
- Co robicie? - spytał Springer.
Zamknęli oczy. Jęk podobny do pieśni trwał dalej.
- Patrz! - wyszeptała Angela.
Człowiek leżący na stole zaczął wiotczeć. Wygięte z bólu plecy opadły płasko na stół. Usta, tak mocno zaciśnięte jeszcze chwilę przedtem, rozluźniły się w półuśmiechu. Oczy zamknęły się, jak w czasie snu. Pieśń stała się szybsza. Zdumiony Springer patrzył, jak na jego oczach naprężone mięśnie nogi puszczały.
Sanitariusz wyciągnął przed siebie mały, metalowy krzyżyk, który zwisał mu z szyi. Przesuwał go z namaszczeniem między palcami i modlił się na melodię pieśni: